Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzieli tak jeszcze chwilę, po czym Halt stwierdził, że zaczyna się ściemniać. Pożegnał się z baronem, a po zaledwie kilku minutach jechał na Abelardzie przez wieś. 

Co chwilę słyszał głośne śmiechy wydobywające się z domów, a gdy przez przypadek do jakiegoś zaglądał, widział szczęśliwe, przytulające się, rodziny.
Uśmiechnął się do siebie. "Ten cały Łowca nie jest aż taki zły, co nie?", parsknął Abelard. 
- Nie jest. - Odparł Halt i poklepał go po grzbiecie. - Wciąż nie wiem, czego chce w zamian za pomoc ludziom. - Dodał cicho i skrzywił się. "Może po prostu lubi pomagać. Nie to, co ty, panie gburze.", dodał koń, a Halt prychnął, zirytowany. 
- Chociaż raz mógłbyś się zamknąć. - Powiedział zgrzytając zębami. Na szczęście, Abelard już więcej nie męczył biednego Halta. 

Zwiadowca pił kawę i czytał raporty w swojej chatce, gdy usłyszał trzepot skrzydeł. Pomyślał, że to po prostu jakiś ptak ale po chwili zmienił zdanie, gdy ptak usiadł na parapecie i znacząco wpatrywał się w Halta.
Dotarło do niego, że to gołąb. Wstał i podszedł do ptaka, i zauważył karteczkę przyczepioną do jego nóżki. Delikatnie ją wyciągnął, pogłaskał ptaka po grzbiecie i zaczął czytać.

Jutro wpadnę do Ciebie z wizytą.
- Crowley

Zwiadowca zmarszczył brwi. Czyżby coś się stało? Może coś nie tak z królem? Albo szykuje się jakaś wojna? 
- Uspokój się. - Warknął do siebie i westchnął. Przeczesał dłonią swoje włosy. - Ten Łowca źle na mnie wpływa. - Stwierdził, po czym wrócił do raportów i kawy. 

Gdy skończył, na jego twarzy widniał niewielki uśmiech. Żadnych złych wieści. Żadnych złodziei, porywaczy, oszustów. Tylko szczęśliwi rodzice, którzy odzyskiwali swoje dzieci. Zdziwieni żołnierze co chwila znajdujący pojmanych przestępców ze skrzynką dowodów na ich winę. "Jeszcze trochę i Zwiadowcy pójdę w odstawkę.", pomyślał, po czym aż usiadł, zdziwiony. A co gdyby tak...

Chwilę myślał nad swoim pomysłem, po czym doszedł do wniosku, że przestawi go Crowley'owi i razem coś wymyślą.
Zwiadowca westchnął, wstał i ruszył do swojej sypialni. 

Gdy obudził się następnego dnia, przypomniał sobie o wizycie przyjaciela i wstał z cichym jękiem.
Ubrał się i ruszył w stronę kuchni. Zrobił sobie skromne śniadanie składające się z jajecznicy, chleba i bekonu, a do tego zaparzył kubek kawy z miodem. 

Szybko uwinął się z posiłkiem, po czym posprzątał naczynia i ruszył do niewielkiej stajni. Konik parsknął cicho na powitanie, a Halt pogłaskał go po nosie i nalał mu świeżej wody. Nasypał mu też owsa i dał trochę siana, po czym podał mu również jabłko. Nagle Abelard parsknął, a po chwili odpowiedział mu inny koń. Zwiadowca uśmiechnął się lekko i wyszedł ze stajni. 

- Cześć! - Zaczął Crowley, gdy tylko znalazł się obok zwiadowcy. 
- Cześć, marchewko. - Odparł Halt i z rozbawieniem obserwował, jak Crowley skanuje go wzrokiem kalkara. 
- Dobra, nieważne. - Machnął ręką jego przyjaciel. - Mam do ciebie sprawę. 
- Chodź. - Rzucił, a już po chwili siedzieli w chatce, przy stole. 

- Dzięki. - Rzucił dowódca, gdy Halt podał mu kubek kawy. 
- Coś się stało? Zawsze zapowiadasz się parę dni wcześniej. 
- Mamy problem. - Westchnął. - Ostatnimi czasy kręci się u nas podejrzany człowiek. Chodzi ubrany na czarno, zawsze stoi gdzieś z boku... Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że rozwiązuje za mnie problemy ludności. Znaczy, dobrze, przyznaję. Cieszę się, że nie muszę sam tego robić ale jeszcze trochę i...
- Czekaj! - Krzyknął Halt. Crowley spojrzał na niego, zdziwiony, ale koniec końców nic nie powiedział. - Nie wiesz, że u nas jest to samo? - Spytał, a szczęka jego przyjaciela prawie zderzyła się z ziemią. 
- Jest ich dwóch? - Zapytał cicho. - A może nawet i więcej?
- Na to wygląda. - Stwierdził Halt i opadł na krzesło. 
- Nie wiesz może, czego chcą? - Zapytał. Zwiadowca pokręcił przecząco głową.
- Nie mam pojęcia. Po nic się nie zgłaszają, nic nie kradną... To bez sensu. - Stwierdził nagle. 
- To z pewnością najdziwniejsi ludzie jakich spotkałem w życiu. 
- Mnie się tam wydaje, że to nie są ludzie... - Westchnął nagle Halt. 

Chwilę siedzieli w pełnej napięcia ciszy, a szpakowaty zwiadowca dopiero po paru minutach przypomniał sobie o swoim pomyśle.
- Crowley? - Spytał, a przyjaciel spojrzał mu w oczy. - Wiesz, nad czym się zastanawiam? - Spytał, a jego towarzysz kiwnął przecząco głową. - Co, gdyby udało nam się znaleźć któregoś z Łowców i wcielić ich w nasze szeregi? - Zapytał.
- Co? O czym ty mówisz? - Crowley zmarszczył brwi. Nie za bardzo podobał mu się ten pomysł. 
- Popatrz. - Westchnął. - Nie wiemy, jak oni to robią, że zawsze znajdują całe skrzynie dowodów na czyjąś winę. Ratują ludzi, pomagają im i są w tym naprawdę, bardzo, dobrzy. Co, gdyby wstąpili w nasze szeregi i trochę nas podszkolili? - Zapytał, a Crowley usiadł prosto i zapatrzył się w przestrzeń przed sobą.

- Skąd wiesz, że się zgodzą? - Spytał dowódca. - Albo, że są po naszej stronie.
- Nie wiem. - Westchnął Halt i odstawił na bok, pusty już, kubek. - Co powiesz? Spróbujemy? - Dopytał, błagalnie patrząc w oczy przyjaciela.
- Czekaj... - Powiedział Crowley. - Masz w tym jakiś interes. - Bardziej stwierdził niż zapytał i przeszył towarzysza spojrzenie uważnych oczu.
- Za dobrze mnie znasz. - Zaśmiał się cicho Halt. - Tak... Zastanawiam się, czy któryś z nich mógłby mi pomóc. - Dodał i lekko spuścił głowę. 
- Pomóc? Przecież też mogę ci pomóc. - Oburzył się Crowley. Mocno go to ubodło. Myślał, że mogą powiedzieć sobie wszystko...
- W tej sprawie raczej mi nie pomożesz... - Odparł poważnie.
- Więc, powiedz mi chociaż. O co chodzi?
- Zastanawiam się, czy któryś z Łowców nie pomógłby mi znaleźć Willa. - Powiedział wbijając wzrok w oczy Crowleya.

***

Nie, nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział "Niezwyciężonych"! 
Zwiadowcza wena mnie opuszcza...

Teraz non stop piszę pewien fanfic, którego opublikuję po skończeniu którejś z książek. 

Do przeczytania,
- HareHeart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro