ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się parę minut przed siódmą. Nie mogłam spać, ale było to spowodowane przez dementorów. Kiedy zjawy przyszły do naszego przedziału rozbiły moją barierę oklumencyjną, a nie okłamujmy się, jestem jeszcze na tyle słaba w magii umysłu, że trochę to zajmie zanim się pozbieram. W dzień jest jeszcze w miarę w porządku; mogę kontrolować barierę i napływające do niej myśli, ale kiedy śpię mam nad tym mniejszą kontrolę. Skutkiem tego były koszmary, których nie doświadczałam już dobre osiem lat.

     Pamiętam, że przez pierwsze parę dni, które spędziłam w Rezydencji Riddle'ów czy w Malfoy Manor budziłam się z myślą, że Magiczny Świat to tylko sen, a ja jestem znowu zwyczajna. Szybko jednak uporałam się z tym problemem. Miałam prawdziwą rodzinę i byłam szczęśliwa. Ostatnio sprawy nie mają się tak samo dobrze, ale to przez Potter'a.

     A czemu przez niego niby? Cóż... na kogoś trzeba zrzucić winę, no bo przecież to nie przez mnie.

     A w istocie Złoty Chłopiec przyczynił się do tego w mniejszym czy większym stopniu. Chociażby... gdyby nie jego wyprawa po Kamień Filozoficzny nie poszła bym za nim i nie zrobiła bym tych wszystkich głupich rzeczy, które zrobiłam na swoim pierwszym roku.

     Westchnęłam i wstałam z łóżka. Pościelilam je starannie, ubrałam się i nie czekając na resztę dziewczyn zeszłam na śniadanie. Zżądzeniem losu pod wejściem do Wielkiej Sali spotkałam Chłopca, który przeżył.

- Część, Potter. - uśmiechnęłam się, a potem zrobiłam przerażoną minę i nagły krok w tył. - Demnetor! Dementor! Łuuu...- roześmiałam się. - A tak właściwie to zerujemy punkty. Jeden: zero. - uśmiechnęłam się mściwie.

     Granger i Weasley najeżyli się, ale Harry był nadal spokojny. Reszta mojej świty właśnie wychodziła z lochów kierując się w naszą stronę.

- Nie ciesz się tak, Królewno. - powiedział dość głośno.

     ,,Królewno'' ... myślałam, że o tym zapomniał... zauważyłam jak moja świta momentalnie się zatrzymuje parę stóp dalej, szlama i zdrajca krwi rozszerzają oczy i otwierają usta, inni ciekawie spoglądają w naszą stronę, a bliźniacy Weasley'owie robią głośne ,,uuuu''. Jakiekolwiek sensowne słowa czy riposty zamarły mi w gardle.

- Nie nazywaj mnie tak. - syknęłam w końcu.

- Jesteś taka śliczna, kiedy się denerwujesz, Królewno. - odparł beztrosko chłopak.

- Nie denerwuje się, - odparłam oburzona. - jak już ci mówiłam to tylko podkreśla fakt, że jestem od ciebie lepsza, ważniejsza...

- I jak bardzo cię to denerwuje. - wpadł mi w słowo.

     Zacisnęłam pięści, po czym je rozluźniłam i znowu zacisnęłam. To jedyna forma ukazywania złości na jaką sobie pozwalam.

- Nie denerwuje mnie to. - powtórzyłam powoli, tak żeby jego mały, gryfoński móżdżek mógł to pojąć.

- Tak, denerwuje. - odparł Złoty Chłopiec.

- Nie, nie denerwuje. - syknęłam.

- Tak, denerwuje. - wykłócał się chłopiec.

- Chcesz, żebym powiedziała: ,, A w cale, że nie.'' , żebyśmy cofnęli się do poziomu pięciolatków? - zaproponowałam uprzejmie z szyderczym uśmiechem na twarzy. Muszę odzyskać kontrolę nad rozmową.

- Czyli mam rację? - zapytał Potter.

- Nie, nie masz. - zaprzeczyłam szybko i skinęłam na swoją świtę. Dosyć tego przedstawienia.

- Jeden:jeden, Królewno! - zawołał za mną. Ugh.

     Ruszyłam do Wielkiej Sali. Mała Astoria nie dała rady usiąść obok swojej siostry, ponieważ Ślizgoni już rozsiedli się dookoła pozostawiając tylko nasze miejsca wolne.

- Widzimy się później, Tori. - westchnęła Daphne i mrugnęła porozumiewawczo do swojej siostry.

     Dziewczynka odeszła lekko rozczarowana i dołączyła do innych pierwszorocznych. Śniadanie rozpoczęło się. Ludzie dokoła mnie za wszelką cenę starali się zdobyć moją uwagę. Popisywali się wiedzą lub komplementowali mnie i tym podobne. Jedynie Draco i, o dziwo, Pansy nie starali się mi zaimponować. Czyżby byli tak pewni swojej pozycji? Jeden ze Ślizgonów podał mi mój plan lekcji. Leniwie przejrzałam go. Pierwszą tego dnia miałam numerologie. Więc, kiedy tylko zadzwonił dzwonek na lekcje ja, Draco, Nott, Pansy i Daphne rozłączyliśmy się z pozostałymi i ruszyliśmy na lekcje. Sala była położona w wyższych partiach zamku, więc musieliśmy się spieszyć. Doszliśmy równo z otwarciem drzwi do klasy. Lekcje mieliśmy, o litości, z Puchonami. Nie lubiłam ich, małe, rozgotowane kluchy, wieczni podlizywacze i mazgaje. Można powiedzieć, że tolerowałam bardziej Gryfonów, niż ich. Usiadłam w centrum ślizgońskiej części klasy. Nie było nas dużo, jedynie dziesięć osób. Nauczycielka przedstawiła nam się jako Septima Vector i rozpoczęła swoją lekcję. Mówiła ciekawie i prosto, dzięki czemu łatwo było ją zrozumieć. Pisała często na tablicy, nawet jeżeli coś było banalnie proste.

     Drugą lekcją tego dnia były Zaklęcia. Ćwiczyliśmy zaklęcie powodujące szybki porost zębów. Mieliśmy to ćwiczyć na gargulkach, które mają krótkie żółte zęby. Za paroma pierwszymi razami udało mi się zaledwie poruszyć lekko zęby, ale nie urosły nawet na minimetr. Boląca głowa nie pomagała. Przemogłam się przez ból i przy następnej próbie zęby gargulka urosły z ok. dziesięć centymetrów. Lekcja skończyła się tym małym sukcesem i już w lepszym nastroju poszłam na obiad.

     Naszą ostatnią lekcją tego dnia była opieka nad magicznymi stworzeniami. Ostrożnie wyjęłam z kufra moją książkę ,, Potworna księga potworów'', która była owinięta grubym sznurkiem i ruszyłam na lekcję. Cieszyłam się, że po całym dniu spędzonym w zamku mogę w końcu wyjść na błonia. Niebo było bladoszare, ale już nie padało. Staliśmy pod chatką gajowego na skraju Zakazanego Lasu i czekaliśmy na przybycie innych uczniów.

- Ruszać się, młodziaki! - zawołał olbrzym, kiedy byliśmy już wszyscy. - Mam dla was dzisiaj coś super! Zaraz wywalicie gały, niech skonam! Są już wszyscy? No to dobra, idziemy!

     Spojrzałam niepewnie na podekscytowanego profesora. Prowadził nas w stronę Zakazanego Lasu, a to nie może wróżyć niczego dobrego. Jednak odetchnęłam z ulgą, gdy gajowy tylko przeprowadził nas jakiś kawałek przy skraju lasu i zatrzymał się przed zagrodą.

- Stawać mi przy płocie! - krzyknął. - Żeby każdy dobrze widział... No... najpierw to pootwierajcie swoje książki na...

- Jak? - zadrwił Draco.

- Co jak? - zdziwił się olbrzym.

- Jak mamy otworzyć książki?

     Wszyscy wyjęli swoje egzemplarze, które był szczelnie pozamykane w ciasnych torbach lub poobwiązywane sznurkami czy paskami.

- I co... nikt z was nie potrafi otworzyć swojej książki? - zapytał Hagrid szczerze zdziwiony.

     Wszyscy pokręcili głowami, nawet ja. Nie miałam pojęcia jak uspokoić i otworzyć tą książkę, nie... nie, książkę... potwora.

- Musicie je pogłaskać. - wytłumaczył gajowy i zabrał Granger książkę. - Patrzcie...

     Zdarł magiczną taśmę z jej książki i pogłaskał ją po grzbiecie. Potwór momentalnie uspokoił się i Hagrid oddał dziewczynie podręcznik.

- Och, jakie z nas głupki! - zadrwił Draco. - Trzeba je pogłaskać! Przecież to takie proste!

- Cholibka... - Hagrid zakłopotał się. - Myślałem... no, tego... że one są takie śmieszne.

- Strasznie śmieszne! - zawołał Malfoy, ale teraz to już przesadzał. Ja rozumiem, że jest zły, ale tak nie wolno. Odstrasza od siebie ludzi, a poparcie u innych domów jest strasznie ważne, nawet jeśli to Gryfoni. - To naprawdę wspaniały dowcip, zalecać książki, które chcą nam poodgryzać ręce!

- Zamknij się, Malfoy. - warknął Potter, stając w obronie przygnębionego olbrzyma.

- No więc... - wybąkał w końcu profesor, jako tako dochodząc do siebie. - więc... tego... macie już książki pootwierane... i... tego... no... to teraz potrzebujemy magicznych stworzeń. Taak. No, więc... to ja je zaraz przyprowadzę. Chwileczkę...

     I odszedł w stronę lasu znikając za drzewami.

- No nie, ta szkoła zupełnie schodzi na psy. - zwracał się w moją stronę, ale, tak jak rok temu na eliksirach, mówił głośno, by Gryfoni słyszeli. - Taki przygłup prowadzi lekcje... Mój ojciec się wścieknie, jak mu o tym powiem...

- Draco. - syknęłam ostrzegawczo i jeżeli wcześniej ktoś nie zwracał na to uwagi, teraz zaczął.

- Tak? - zapytał niepewnie Szczurek.

- Przestań się zachowywać jak rozwydrzone dziecko.

     Tłum zrobił głośne ,,oooch'', ale to głos jednej Gryfonki przebił się przez inne. Dziewczyna wskazała na przeciwległą stronę zagrody.

     Kłusowało w naszą stronę paręnaście dziwnych stworzeń. Były to hipogryfy. Stworzenia miały tułowia, tylne nogi i ogony koni, ale przednie nogi, skrzydła i głowy olbrzymich orłów, z zakrzywionymi, stalowymi dziobami i wielkimi, błyszczącymi, pomarańczowymi oczami. Pazury przednich nóg były ostre i bardzo długie. Każdy zwierzak miał na szyi grubą, skurzaną obrożę z przymocowanym do niej długim łańcuchem, których wszystkie końce trzymał Hagrid wbiegający razem ze stadem.

- Hetta, wio! - ryknął, potrząsając łańcuchami i kierując stado w naszą stronę.

     Wszyscy cofnęli się o dwa kroki, kiedy zwierzęta podeszły pod płot.

- Hipogryfy! - zawołał donośnie. - Pinkne, co?

     W istocie, te zwierzęta były naprawdę ładne i pożyteczne.

- A teraz podejdźcie trochę bliżej... - polecił gajowy.

     Spojrzałam niepewnie na zwierzęta, ale nie wyglądały na groźnie nastawione i tak na prawdę tylko jeden z nich o szarym upierzeniu zdawał się zwracać na nas uwagę. Powoli podeszłam i oparłam dłonie na ogrodzeniu, a w ślad za mną ruszyło Złote Trio.

- No więc tak... - ciągnął olbrzym. - Pierwsze, co powinniście wiedzieć o hipogryfach, to to, że są strasznie honorowe. Łatwo je obrazić, to fakt. Nigdy nie obrażajcie hipogryfa, bo może to być ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu.

     Prychnęłam, jasne. To tylko przerośnięta kupa mięsa, nie myśli logicznie. Co takie zwierzę może mi zrobić?

- Zawsze poczekajcie, aż hipogryf zrobi pierwszy ruch. - kontynuował, a ja byłam znudzona. Rok temu przeczytałam masę książek o magicznych zwierzętach, o hipogryfach też, kiedy szukałam informacji o bazyliszku. Wiem to wszystko. - Z szaconkiem do nich, rozumiecie? Idziecie do hipogryfa, grzecznie się kłaniacie i czekacie. Jak się odkłoni, można go dotknąć. Jak się nie odkłoni, trzeba zwiewać, i to szybko, bo te szpony są bardzo ostre. No dobra. Kto chce pierwszy?

     Padło pytanie, a większość klasy cofnęła się jeszcze bardziej, nawet ja wzięłam dłonie z ogrodzenia. Nie to, że nie dałabym rady, -ja bym nie dała?- po prostu nie ufam zbytnio ''profesorowi''.

- Nikt? - zapytał ze smutkiem.

- Ja.

     Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto ma tak wielkie skłonności masochistyczne, że dobrowolnie się na to godzi. Był to Potter. Przeszedł obok, obdarzając mnie niemiłym spojrzeniem. Odwzajemniłam je sycząc cicho:

- Obyś oberwał.

     Chłopiec przełknął ślinę, ale nie odpowiedział przełażąc przez ogrodzenie.

- Jesteś prawdziwy gość, Harry!- ryknął gajowy. - No dobra... zobaczmy, jak sobie dasz radę z Hardodziobem.

     Odwiązał jednego z hipogryfów i zdjął mu obrożę. Wszyscy wstrzymali oddech, a ja zmrużyłam złośliwie oczy.

- Teraz spokojnie, Harry. - powiedział cicho Hagrid. - Patrz mu w oczy i staraj się nie mrugać... Hipogryfy nie mają zaufania do kogoś, kto za bardzo mruga...

     Usłyszałam cichy śmiech Ślizgonów za moimi plecami.

- Dobra, Harry. Dobra... a teraz się ukłoń...

     Widać było, że Złoty Chłopiec sceptycznie podchodzi do pomysłu nastawiania karku wielkiej bestii, ale ukłonił się. Zwierzę patrzyło na niego wyniośle -ha, nawet ten głupi zwierzak wie, że jest lepszy od Baranka Jasnej Strony!- i nie poruszyło się.

- Cholibka... - mruknał Hagrid. - No... to się cofnij, Harry... tylko spokojnie...

     Ale w tym momencie, ku mojemu zdziwieniu, zwierzę ugięło się przed Potter'em.

- Dobra robota, Harry! - zawołał uradowany gajowy, a atmosfera wśród Lwów rozluźniła się. - Dobra... a teraz możesz go dotknąć! Poklep go po dziobie, śmiało!

     Chłopiec powoli, niepewnie wyciągnął rękę w stronę zwierzaka i pogłaskał go. Gryfoni zaczęli klaskać, podziwiając odwagę chłopca.

- No dobra, Harry. - zaczął olbrzym. - Chyba pozwoli, żebyś go dosiadł!

     I napięcie znowu wróciło, a oklaski i radość Lwów zamarły.

- Właź na niego, Harry! - poganiał Hagrid.

     Zanim Potter mógłby cokolwiek zrobić olbrzym wyjaśnił mu jak ma usiąść, czego ma się trzymać i wepchnął go na grzbiet hipogryfa.

- Wio! - ryknął profesor, uderzając zwierzę w zad.

     Hipogryf rozprostował dumnie skrzydła i odbił się od ziemi. Miałam szczerą nadzieję, że chłopak spadnie, ale nie. Zrobił koło wokół Hogwartu i bez problemu wrócił do nas. Byłam szczerze zawiedziona.

- Nieźle, Harry! - krzyknął Hagrid, a Gryfoni znowu zaczęli klaskać i wiwatować.

     Moim zdaniem nie było to nic nadzwyczajnego.

- No dobra, kto jeszcze chce się przelecieć?

     Ośmieleni sukcesem Potter'a reszta też ruszyła w stronę hipogryfów. Olbrzym odwiązał po kolej wszystkie zwierzęta i teraz w podołku był pełno kłaniających się nerwowo uczniów. Hagrid nadzorował wszystkich zadowolony i dumny z siebie, a Potter pomagał swoim koleżką. Przyszła kolej Draco. Chłopiec nadal boczył się, że skompromitowałam go na oczach innych, ale miałam to głęboko w poważaniu i leniwie przypatrywałam się Potter'owi. Chłopiec podszedł do mnie.

- Pomóc ci, Królewno? - zapytał słodko.

- Nie, dzięki, dam sobie radę sama. - odparłam szorstko.

- I jednak nie oberwałem, rozczarowujące, czyż nie? - zapytał uroczo.

- Strasznie rozczarowujące. - mruknęłam.

- Jeden:dwa dla mnie, Riddle. - oznajmił zadowolony, jak kot, który właśnie dostał śmietankę.

- Nie ciesz się tak. – odwarknęłam. - W tym roku nie mam zamiaru kraść nic tej głupiej Weasley'ównie. - dziennik. Chodziło o dziennik, gdyby nie dziennik tej sprawy z Komnatą Tajemnic by nie było. Nie było by też ,,Królewny''.

- Ona nie jest głupia. - chłopiec instynktownie zjeżył się.

- Ona nie. Ty tak. - odparłam.

     Chłopiec chciał mi coś powiedzieć, ale przerwał nam głos Draco:

- Jesteś wielkie, potulne i bardzo brzydkie bydle, prawda.

     I w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo głupi jest Szczurek.

- Idiota. - syknął Potter.

- Idiota. - przyznałam.

     A potem wszystko stało się bardzo szybko; błysnęły stalowe szpony, rozległ się piskliwy wrzask Draco i w następnej chwili gajowy siłował się z rozzłoszczonym hipogryfem. Malfoy upadł na trawę z plamą krwi na szacie, tuląc do siebie swoją rękę.

- Umieram! - wrzeszczał Szczurek. - Ja umieram! Ta bestia mnie zabiła!

     Pansy zbladła i podbiegła do Draco, strasznie się tym przejmując, wierząc w to, że on naprawdę umiera. Przewróciłam oczami.

- Wcale nie umierasz! - wrzeszczał Hagrid blady jak kreda. - Niech mi ktoś pomoże... musimy go stąd wyciągnąć.

     Granger pobiegła otworzyć bramę, a gajowy bez trudu uniósł Draco i wyniósł go w górę zbocza do zamku. Ruszyliśmy za nim, a Ślizgoni pomstowali na Hagrida.

- Powinni go od razu wywalić! - powiedziała Pansy przez łzy.

- To była wina Malfoy'a! - warczeli Gryfoni

     Crabbe i Goyle groźnie naprężyli mięśnie gotowi do skoku na Gryfonów. Wspięliśmy się po kamiennych schodach i weszliśmy do pustej Wielkiej Sali. Pansy zaraz wybiegła z niej zobaczyć co u Draco, żałosne. Nic mu nie będzie, ludzie! My ruszyliśmy do lochów, a Gryfoni na wierze.

- Jak myślisz, Delphi, nic mu nie będzie? - zapytała Daphne, nie wyglądając na przejętą, ale była to tylko maska.

- Nie. - odparłam wymijająco. - To tylko rana na ręce.

- Nie obchodzi cię Draco? - zapytał z niedowierzaniem Nott. - Nie jesteś tym oburzona czy coś?

- Jako śmierciożerca będzie doznawał groźniejszych uszkodzeń, niż rana na ręku. - odpowiedziałam szorstko.

     Potem już nikt się nie odzywał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro