ROZDZIAŁ 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego dopiero w czwartek, kiedy mieliśmy lekcję eliksirów.

- No i jak, Draco? - zapytała od razu Pansy. - Bardzo boli?

- Taak. - mruknął Szczurek, krzywiąc się, co miało zapewne znaczyć, że dzielnie znosi te męczarnie.

     Co było, rzecz jasna, ściemą. Draco popisuje się i chce zwrócić na siebie uwagę. Powoli jego zachowanie zaczyna mnie irytować. W cale też nie zdziwiłam się, kiedy zamiast usiąść ze mną (jego normalne miejsce obok mnie jest puste) usiadł obok Weasley, zbyt blisko Potter'a, jak na mój gust. Starałam się tym nie przejmować i w spokoju kroiłam swoje korzonki stokrotek.

- Panie profesorze! - zawołał Malfoy. - Nie dam sobie rady z pocięciem korzonków stokrotek... Moja ręka...

     Wbiłam w plecy Draco swój karcący wzrok, ale chłopiec tego nie widział. Szczyt wszystkiego. Wróciłam do eliksiru.

- Weasley, potnij Malfoy'owi korzonki. - powiedział Snape, nie podnosząc nawet głowy.

     Rudzielec zrobił się czerwony, jak burak i syknął coś do Draco. Chłopiec nic sobie z tego nie zrobił, tylko powiedział:

- Weasley, słyszałeś, co powiedział profesor, potnij mi te korzonki.

     Chłopak jeszcze bardziej poczerwieniał i z grymasem na twarzy zaczął kroić korzonki Draco.

- Panie profesorze! - zawołał, znowu wywołując moją irytację. - Weasley kaleczy moje korzonki! - poskarżył się.

     Snape wstał, podszedł do nich i zerknął na korzonki. Potem uśmiechnął się, raczej nie miło i rozkazał:

- Weasley, zamień się korzonkami z Malfoy'em.

- Ale... panie profesorze... - jęknął rudzielec, jednak chyba zapomniał, że z Snape'm nie należy się kłócić.

- No już! - warknął Nietoperz.

     Weasley wykonał polecenie i oddał Draco, iście tym faktem zadowolonego, swoje korzonki, zabierając jego.

- I... panie profesorze, nie dam sobie rady z obraniem suszonej figi ze skórki. - powiedział Malfoy ze złośliwą uciechą.

      Pansy szturchnęła mnie:

- Twoja magia... - mruknęła cicho.

     I faktycznie. W tej złości na Szczurka nie zauważyłam, jak moja magia zaczyna buzować i uwalniać się niekontrolowana. Szybko ją powstrzymałam i wróciłam do swojego wywaru.

- Potter, obierz Malfoy'owi figę. - polecił Snape, obdarzając Złotego Chłopca jadowitym spojrzeniem.

      Znowu zaczęłam poświęcać im więcej uwagi, niż to konieczne. Potter zapewne przestraszony tym spojrzeniem bez marudzenia zabrał się za ''pomoc'' Draconowi. Przez całą lekcję rudzielec i Potter musieli pomagać Szczurkowi. Jednak parę kociołków dalej działa się poważniejsza sprawa. Longbottom nigdy nie dawał sobie radę na eliksirach, ale dzisiaj był jego najgorszy dzień. Wywar, który u większości był już jadowito-zielony u niego był...

- Pomarańczowy, Longbottom. - wycedził Snape, nabierając chochlą nieco płynu i wylewając go z powrotem do kociołka. - Pomarańczowy. Powiedz mi, chłopcze, czy przez twój głupi czerep nic nie dociera do mózgu? Nie słyszałeś, jak mówiłem i to bardzo wyraźnie, że trzeba dodać tylko jedną śledzionę szczura? Czy nie powiedziałem, że wystarczy tylko odrobina soku z pijawek? Co mam zrobić, żebyś zrozumiał, co się do ciebie mówi, Longbottom?

     Chłopiec nic nie mówił, tylko dygotał i miał taką minę, jakby miał się za chwilę rozpłakać, żałosne.

- Panie profesorze... - odezwała się Granger. - Może bym pomogła Neville'owi zrobić to jak należy...?

- Granger, czy ja cię prosiłem, żebyś się popisywała przed wszystkimi? - zapytał Nietoperz, a panna Wiem-to-wszystko zarumieniła się. - Longbottom, pod koniec lekcji zaaplikujemy kilka kropel tego eliksiru twojej ropusze i zobaczymy co się stanie. Może to cię zachęci do słuchania, co się do ciebie mówi.

     Snape odszedł, pozostawiając chłopca sparaliżowanego strachem.

- Pomóż mi! - jęknął błagalnie w stronę szlamy.

     Poprawiłam sobie włosy, zagarniając je za uszy i skupiłam się na eliksirze. Dziesięć minut później, kiedy mój eliksir był już prawie gotowy Snape oznajmił:

- Koniec mieszania składników! Eliksir musi się uwarzyć, zanim będzie gotowy do użytku. Posprzątajcie, zanim zacznie wrzeć, a potem wypróbujemy wywar Longbottom'a...

     Ślizgoni zaśmiali się, patrząc na pyzatego chłopca, który gorączkowo mieszał coś w swoim kociołku. Teraz jego wywar był zielony, ale nie tak jasny jak powinien. Wszyscy posprzątali i oddali podpisane fiolki z wywarem profesorowi. Następnie Snape podszedł do Neville'a.

- Niech wszyscy tu podejdą - polecił Snape, a jego oczy błyskały złowrogo. - i zobaczą, co się stanie z ropuchą Longbottom'a. Jeśli sporządził eliksir jak należy, ropucha zmieni się w kijankę. Ale jeśli zrobił coś nie tak, w co nie wątpię, najprawdopodobniej otruję swoją ropuchę.

     Gryfoni patrzyli z niepokojem na całe zajście, a Ślizgoni z uciechą, prawdopodobnie wymyślając już, jak go będą wyśmiewać. Snape przystąpił do działania i wlał zwierzęciu kilka kropel wywaru do pyszczka. Zapadła taka cisza, że było słychać, jak zwierzę przełyka eliksir. Usłyszałam ciche kliknięcie i ropucha stała się kijanką. Gryfoni szczęśliwi zaczęli gromko klaskać. Za to Nietoperz zrobił kwaśną minę i wyjął ze swojej kieszeni mały flakonik. Wlał kilka kropel do pyszczka kijanki, a ta z cichym kliknięciem znowu stała się ropuchą.

- Gryffindor traci pięć punktów. - oznajmił Snape, a Gryfonom od razu pogorszył się humor. - Panno Granger, mówiłem, żeby mu nie pomagać. Koniec lekcji. Rozejść się.

     Gryfoni szybko pozabierali swoje rzeczy i wręcz wybiegli z klasy. Ślizgoni zrobili to spokojniej.

- Delphi. - zawołał za mną Draco.

     Jednak nie byłam teraz w nastroju na rozmawianie z nim. Wyszłam z lochów mijając Złote Trio. Przeszłam dalej szybkim krokiem, a Szczurek starał się mnie dogonić. Myślałam co z nim zrobić, jak to rozegrać, żeby Szczurek zapamiętał tą lekcję. Dwa lata temu obiecałam mu, że następnym razem nie skończy się tylko na ostrzeżeniu. Minęłam Granger i weszłam do pustej klasy, rzucając torbę na jedną z ławek.

- Delphi, co jest? - zapytał Draco, wpadając do klasy.

     Machnęłam różdżką i drzwi się zamknęły. Machnęłam drugi raz i zaklęcia wyciszające i odpychające zostały nałożone na pomieszczenie. Dopiero w tedy spojrzałam w stronę Draco. Młody Malfoy spiął się nieznacznie, kiedy skrzyżowałam ręce na piersi i podeszłam bliżej niego.

- Um... - zająknął się. - Czy coś się stało? - zapytał, robiąc niepewny krok do tyłu. - Czy coś zrobiłem?

- Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdybym powiedziała ojcu, że nie podoba mi się u Malfoy'ów, że nie podoba mi się ich zachowanie?

     Zdezorientowałam tym Draco i chłopiec nie wiedział o co chodzi oraz, czy ma na to odpowiedzieć, czy nie.

- Err...

- Co cię bardziej boli, ręka czy noga? - przerwałam mu.

     W tym momencie Draco zgłupiał.

- No ręka... Z nogą nic mi nie... Ała!

     Machnęłam różdżką i noga Szczurka zatoczyła okrąg, idąc w górę, obok głowy, przy plecach i znowu na podłodze. Draco uskoczył, sycząc z bólu. Oparł się o ławkę i starał się powstrzymać łzy.

- Czy ja ci przypadkiem nie kazałam przestać zachowywać się jak rozwydrzone dziecko? - zapytałam wypranym z emocji głosem.

- Kazałaś. - przyznał cicho.

- W takim razie, czemu nadal chodzisz z tym głupim bandażem, skoro wszyscy, oprócz Pansy, dobrze wiedzą, że nic ci nie jest?

     Nie uzyskałam odpowiedzi, więc uniosłam różdżkę. Reakcja była natychmiastowa.

- Chciałem... err... nie wiem... - Draco niepewnie spojrzał się na moją broń. - Przepraszam... - dodał niepewnie.

     Opuściłam różdżkę. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie i Malfoy powoli zaczął odwiązywać opatrunek. Przyglądałam się mu z nieczytelnym wyrazem twarzy. Chłopiec schował bandaż do torby i znowu spojrzał na mnie.

- Masz rację. - zaczął ostrożnie. - Źle się zachowałem... Jestem zdrowy... ręka mnie już nie boli... to znaczy, nie bolała mnie w ogóle... Chociaż, teraz przez ciebie boli mnie noga... - zażartował.

     Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam swoją torbę.

- Chodź, bo zaraz spóźnimy się na obronę, Szczurku.

     Duży uśmiech zagościł na twarzy Draco, kiedy przytaknął.

     Kiedy weszliśmy do sali obrony przed czarną magią profesora jeszcze nie było. Zajęłam miejsce w samym centrum ślizgońskiej części klasy, a obok mnie usiadł Szczurek.

- Draco, gdzie masz swój opatrunek? - zapytała zdezorientowana Pansy. - Czemu go zdjąłeś?

- Err... Ja... - zaczął zmieszany Draco.

- Dzień dobry. - słyszałam, jak obok mnie Malfoy odetchnął z ulgą, że nie musi się tłumaczyć. - Pochowajcie łaskawie książki. Dzisiejsza lekcja będzie miała charakter praktyczny. Wystarczą wam różdżki.

     Byłam mile zaskoczona. Oprócz pamiętnej lekcji Lockhart'a, kiedy mężczyzna przyniósł chochliki, OPCM omawialiśmy jedynie teoretycznie. Schowałam swoje książki i wyjęłam różdżkę. Może będziemy się pojedynkować? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz walczyłam z czymś, co nie było golemem treningowym.

- Wspaniale. - oznajmił profesor, kiedy wszyscy byli już gotowi. - A teraz proszę za mną.

     Zdziwieni, ale też mocno zaciekawieni wyszliśmy z klasy. Prowadził nas pustym korytarzem, gdzie tuż za rogiem spotkaliśmy Irytka. Był to latający duch, poltergeista. Wisząc parę metrów nad ziemią zatykał właśnie dziurkę od klucza w drzwiach. Duch nie zwracał na nas uwagi, dopiero kiedy profesor był już blisko zaczął wierzgać nogami i śpiewać:

- Głupi Lupin, znów się upił! Głupi Lupin, znów się upił! Głupi Lupin...

     Irytek znany był ze swojej bezczelności i chamstwa, przez co bardzo go lubiłam. Jeszcze ani razu nie zrobił mi żadnego kawału, a jego żarty i piosenki był szalenie zabawne. Jednak zawsze okazywał pewien szacunek nauczycielom, nawet o dziwo Lockhart'owi. Spojrzałam ukradkiem w jego stronę, ale nauczyciel nadal był spokojny i uśmiechnięty. Może przywykł już do wyzwisk i obelg?

- Na twoim miejscu, Irytku, wyjąłbym tę gumę z dziurki od klucza. - powiedział uprzejmym tonem. - Pan Filch nie będzie mógł się dostać do swoich mioteł.

     Filch był charłakiem- czymś gorszym od szlamy- oraz wiecznie wściekłym woźnym w Hogwarcie. Prowadził nieustanną, zawziętą walkę z uczniami oraz samym Irytkiem. Jednak duch nie przejął się słowami Lupin'a, tylko strzelił obraźliwie gumą do żucia. Mężczyzna westchnął i wyjął różdżkę.

- To takie pożyteczne, małe zaklęcie. - wytłumaczył, zwracając się do nas.- Patrzcie uważnie. Waddiwasi!

     Guma, która tkwiła w dziurce od klucza wyskoczyła i wpadła w lewą dziurkę od nosa Irytka, który poleciał w tył, obracając się.

- Super! - zawołał jeden z Gryfonów.

- Dziękuję ci, Dean. - rzekł profesor i poszedł dalej.

     Ruszyliśmy za nim i doszliśmy do pokoju nauczycielskiego.

- Proszę do środka. - powiedział, otwierając drzwi i cofając się, żeby nas przepuścić.

     Pokój był duży i bardzo stary, a większą część pomieszczenia zajmowała duża szafa i mnóstwo zróżnicowanych siedzisk. W środku był tylko jeden nauczyciel, profesor Snape. Oczy mu rozbłysły, kiedy nas zobaczył, a jego usta wykrzywił drwiący uśmiech. Wstał w momencie, kiedy Lupin chciał zamknąć drzwi.

- Proszę nie zamykać, Lupin. Nie mam ochoty tego oglądać.

     Czego oglądać? Myślałam, że lubi pojedynki. Nietoperz wstał i szybkim krokiem podszedł do drzwi. Zatrzymał się w progu i zwrócił się do Lupin'a:

- Obawiam się, że nikt pana nie ostrzegł, Lupin, ale w tej klasie jest niejaki Neville Longbottom. Radziłbym nie powierzać mu żadnego trudniejszego zadania. Chyba, że panna Granger będzie wystarczająco blisko, żeby szeptać mu do ucha instrukcję.

     Wspomniany chłopiec oblał się rumieńcem, a stojący obok Potter wysłał Snape'owi oburzone spojrzenie. Lupin uniósł brwi.

- Miałem nadzieję, że Neville będzie mi pomagał w pierwszej fazie ćwiczeń. - powiedział. - I jestem nadal pewny, że wywiąże się z tego znakomicie.

     O ile to możliwe Longbottom jeszcze bardziej poczerwieniał, a moja świta zaczęła chichotać. Nietoperz skrzywił się i trzasnął drzwiami.

- Proszę tutaj. - zawołał profesor i ustawił nas obok starej szafy.

     Nagle mebel zakołysał się i parę osób się wzdrygnęło. Usłyszałam łomotanie.

- Nie ma czym się niepokoić. - uspokajał nas. - W środku jest tylko upiór.

     Tymczasem większość osób uznała, że to jest powód do niepokoju. Klamka zaczęła dziwnie dygotać, jak by ten upiór chciał się wydostać.

- To upiór zwany boginem, który lubi ciemne, zamknięte przestrzenie. - wytłumaczył Lupin. Nie słuchałam go uważnie, gdyż wiedziałam wszystko o tych stworzeniach. Do moich uszu doszło tylko pytanie: - Czym jest bogin?

     Podniosłam rękę równo z panną Wiem-to-wszystko.

- Tak, panno... - wskazał na mnie.

- Riddle. - odparłam. - Bogin to widmo, które potrafi przybierać każdą postać, jaką w danym momencie uważa za najbardziej przerażającą dla otoczenia.

- Świetnie. Pięć punktów dla... Slytherin'u. - profesor zawahał się i spojrzał w stronę Potter'a. Ale czemu? Zanim zdążyłam to przemyśleć Lupin kontynuował. - Tak, więc bogin siedzący sobie gdzieś w ciemności nie ma żadnej widzialnej postaci. Jeszcze nie wie, co najbardziej przestraszy osobę znajdującą się na zewnątrz. Nikt nie wie, jak bogin wygląda, kiedy jest sam, ale kiedy wychodzi, natychmiast staje się czymś, czego najbardziej się boimy. A to oznacza, że w tej chwili mamy dużą przewagę. Domyślasz się dlaczego, Harry?

     Chłopiec chwile pogłówkował, co nie było łatwe obok Granger, która bardzo chciała się wykazać i podskakiwała unosząc rękę.

- Ee... - zaczął w końcu. - ponieważ tu jest tyle osób, więc bogin nie wie, w jakiej postaci ma się pokazać? - Tak jest. - przyznał profesor. - Pięć punktów dla Gryffindor'u.

    Lupin wytłumaczył nam jak pokonać bogina. Przećwiczyliśmy parę razy zaklęcie, a mężczyzna kontynuował:

- Dobrze, bardzo dobrze. Niestety to jest ta łatwiejsza część ćwiczenia. Przejdźmy do trudniejszej. Samo słowo nie wystarczy. I tu właśnie będzie nam potrzebny Neville.

     Szafa znowu zadygotała, chociaż nie tak bardzo jak Longbottom, który wystąpił na przód. Wymieniłam z Draco rozbawione spojrzenia.

- A teraz posłuchaj, Neville. - rzekł profesor Lupin. - Zastanów się, co ciebie najbardziej przeraża?

     Chłopiec poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Przepraszam, Naville, nie dosłyszałem. - zachęcił uprzejmie profesor.

     Longbottom rozejrzał się zrozpaczony po sali, spuścił wzrok i powiedział:

- Profesor Snape.

     Moja świta i ja ryknęliśmy śmiechem. Nawet niektórzy Gryfoni zachichotali, a Neville uśmiechnął się przepraszająco.

- Profesor Snape... - za to Lupin miał minę mówiącą ,,Nie dziwię się." lub ,,Nie jesteś jedyny.". - hm... Powiedz mi, Neville, mieszkasz z babcią, tak?

- Ee... No, tak. - przyznał nerwowo. - Ale nie chciałbym, żeby bogin w nią się zmienił.

     Znowu wybuchliśmy śmiechem.

- Nie, nie, źle mnie zrozumiałeś. - profesor uśmiechnął się, jakby układał w głowie, jakiś diabelski plan. - Chodzi mi o coś innego. Czy możesz nam powiedzieć w co zwykle ubiera się twoja babcia?

     To pytanie najwyraźniej zaskoczyło Longbottom'a, ale odpowiedział opisując szczegółowo ubiór swojej babci.

- Świetnie. - podsumował Lupin. - A potrafisz sobie wyobrazić ten strój? Potrafisz to wszystko zobaczyć oczami wyobraźni?

- Tak... - odparł niepewnie.

- A więc, kiedy bogin wyskoczy z szafy i zobaczy ciebie, Neville, przybierze postać profesora Snape'a. A ty podniesiesz różdżkę... o, tak... i zawołasz: ,,Ruddikulus''... i skupisz się mocno na stroju babci. Jeśli wszystko pójdzie dobrze , profesor bogin-Snape będzie zmuszony ukazać się w tym kapeluszu z sępem, w zielonej sukni, z wielką czerwoną torebką.

     Wszyscy, oprócz Szczurka, zaczęli się śmiać. Blondynowi najwyraźniej nie podobał się pomysł upokorzenia jego ojca chrzestnego. Szafa znowu zatrząsneła się.

- Jeśli Neville'owi się uda, upiór zajmie się po kolei innymi osobami. - tłumaczył mężczyzna. - Chciałbym, żeby teraz każde z was pomyślało o czymś najbardziej przerażającym, a później wyobraziło sobie, jak to zmienić w coś naprawdę śmiesznego...

     Zapadła cisza. Niektórzy Gryfoni ukradkiem spojrzeli na mnie. Jednak byłam zbyt zajęta myślami, by jakoś zareagować. Nie podobał mi się pomysł pokazywania przed innymi mojej słabości. Ale i tak zaczęłam się zastanawiać. Czego się boję? Hm... Śmierci? Pokonania? Porażki? Boję się zasnąć i obudzić w świecie mugoli, znowu zwyczajna... Bez magii, bez władzy. Boję się też ojca, boje się, że go zawiodę... Salazarze, to trudne!

- Wszyscy gotowi? - zapytał profesor Lupin.

     Inni przytaknęli, a ja miałam ochotę stąd wyjść. Nie byłam gotowa. Nie ustaliłam czego boję się najbardziej i jak sprawić by to coś było zabawne, ale już zaczynaliśmy.

- Neville, my wszyscy trochę się cofniemy. - powiedział nauczyciel, a ja skorzystałam z okazji i stanęłam za innymi, tak żeby nikt mnie nie widział. Ja się nie chowałam. Nie bałam się i każdy kto, by spróbowałam mnie o to oskarżyć wylądowałby w Skrzydle Szpitalnym. Po prostu nie miała zamiaru występować na środek i pokazywać innym swoich słabości.

- Żebyś miał wolne pole, - kontynuował nauczyciel. - rozumiesz? Sam wywołam następną osobę... A teraz proszę się cofnąć, tak... Niech nic mu nie przeszkadza...

     Cofnęłam się głębiej, opierając plecy o ścianę. Pyzaty Gryfon był blady i przerażony, ale podwinął szatę i wyjął różdżkę.

- Neville, teraz policzę do trzech. - powiedział Lupin, celując swoją różdżką w klamkę od szafy. - Raz... dwa... trzy... teraz!

     Z końca różdżki wystrzelił snob iskier i drzwi od szafy otworzyły się. Ze środka wyszedł Snape, wyglądając całkiem normalnie. Dumna postawa, pogardliwy wyraz twarzy i groźny wzrok utkwiony w Longbottom'ie. Nic nadzwyczajnego. Nietoperz uśmiechnął się w końcu i ruszył w stronę chłopca. Neville strasznie się trząsł, ale udał mu się wycelować różdżkę i wypowiedzieć zaklęcie. Rozległ się przytłumiony trzask i Snape miał na sobie ubranie babci Longbottom'a. Wszyscy, oprócz Draco, ryknęli śmiechem. Bogin zatrzymał się zmieszany, a Lupin zawołał:

- Parvati! Naprzód!

     Wywołana dziewczynka pewnym krokiem wystąpiła naprzód. Znowu trzask i na miejscu Snape'a stała ogromna mumia.

- Riddikulus! - krzyknęła dziewczyna i bandaże z mumii opadły na ziemię, a bogin zaplątał się w nie i upadł tracąc głowę.

- Semeus! - zawołał Lupin.

     Chłopak wyskoczył przed szereg, a na miejscu mumii pojawiła się paskudna szyszymora. Kobieta otwarła szeroko usta i wydała przeraźliwy jęk, przez który włosy stają dęba.

- Riddikulus! - wrzasnął Gryfon, a szyszymora zakaszlała ochryple i złapała się za gardło.

     Bogin zmienił się w szczura, a potem w grzechotnika, a potem jeszcze w ohydną gałkę oczną. Upiór był skołowany, nie wiedział co się dzieje.

- Mamy go! - wrzeszczał profesor. - Nie wie co robić! Theodor!

     Theo jak oparzony wyskoczył przed szereg. Gałka oczna zmieniła się w ogromnego potwora bagiennego i poczłapała w jego stronę.

- R-riddikulus! - zawołał i potwór rozpłynął się i zalał pomieszczenie.

     Theo wrócił do nas z ulgą na twarzy.

- Wspaniale! Ron! Teraz ty!

     Weasley wystąpił na przód i bogin zlepił się w wielkiego pająka. Przez chwilę myślałam, że stchórzy, ale w ostatniej chwili zareagował. Pozbawiając stworzenie ośmiu włochatych nóg. Sam tułów pająka poturlał się w stronę Potter'a. Jednak zanim Złoty Chłopiec zareagował profesor stanął przed nim, osłaniając go. Trzask! Przed nauczycielem uformowała się srebrzysta kula. Wszyscy byli zdezorientowani. W oczach Lupina dostrzegłam ogromne przerażenie. Ale czego tu się bać? To tylko piłka czy tam szklana kula. Czyżby nasz profesorek nie lubił wróżbiarstwa?

- Riddikulus! - powiedział Lupin.

     Szklana kula upadła na podłogę i zamieniła się w karalucha.

- Do dzieła, Neville, wykończ go! - zawołał profesor.

     Trzask! Bogin znowu stał się Snape'm, jednak tym razem Longbottom, aż tak się go nie bał.

- Riddikulus! - wrzasnął i zaczął się śmieć.

     Bogin chciał uciec, ale nie zdążył i wybuchł. Lupin pogratulował nam i przyznał punkty dla osób, które przyczyniły się do pokonania upiora. Lekcja skończyła się, a ja odetchnęłam z ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro