16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Co się stało, Ambar? - głos Matteo dochodził do mnie jakby zza ściany, nie widziałam nic, nic nie czułam.

Jeśli moje wspomnienie okaże się prawdą chyba umrę, pomyślałam, starając się wyrównać oddech i serce, które łomotało z ogromną siłą w moją klatkę piersiową.

-Wszystko w porządku? - słyszę głosy lecz nie widzę nic, wokół mnie zapanowała ciemność, w której coraz bardziej tonę.

Gubię rytm, strach wygrywa z rozumem,

emocję dają o sobie znać, opadam na dno.

Jak wrak, od tak. [1]

Szybko otwarłam oczy i skierowałam wzrok na zmartwione twarze moich przyjaciół.

-Wszystko okej? - spytała znów Jazmin.

Moje ciało powoli wracało do normy choć świat wirował mi jak szalony.

-Luna... - wyszeptałam słabo, nabierając głęboki haust powietrza.

-Co Luna? - spytał zdezorientowany Matteo, trzymając moje bezwładne ciało w ramionach.

-Luna i Benicio to rodzeństwo - wyszeptałam, czując jak gardło zaciska na mojej szyi swoje długie palce.

-Że co?! - krzyknęły razem moje przyjaciółki, wpatrując się z przerażeniem w moją twarz.

-Przypomniałam sobie, że kiedyś, kiedy byłam jeszcze mała, do domu mojej matki przyszła dwójka dzieci, z tego co pamiętam to mieli po 13, czy 14 lat... - zaczęłam mówić, starając się ubrać wszystko w odpowiednie słowa. -To były dzieci Berniego...

-Twój ojciec miał tak na imię! - zauważyła Delfina, stąpając nerwowo z nogi na nogę.

-No właśnie - odparłam z trudem, coraz szybciej wracając do normalnego stanu. -Czyli skoro Emilia i Benicio są rodzeństwem to Luna też musi być ich siostrą także ja... - zaczęłam lecz szybko przerwałam.

Nie dałabym rady powiedzieć tego na głos.

To ile krzywdy wyrządzili swoim zachowaniem było krytyczne, zbyt osobiste.

Każde z nich starało się odebrać mi to co było i jest dla mnie najważniejsze.

Lecz nie pozwolę więcej na to, by ktokolwiek mógł niszczyć to co budowałam przez tyle czasu!

-I co teraz? - spytał Pedro, przeczesując ręką gęste włosy na głowie.

-Musze z nią porozmawiać, wyjaśnić to wszystko - krzyknęłam i zerwałam się do biegu, zostawiając przyjaciół z tyłu.

Prawda jest taka, że zupełnie nie wiedziałam co się ze mną działo.

W moich żyłach krążyła adrenalina, umysł działał na poczwórnych biegach a oddech aż świszczał z nerwów.

Byłam blisko parku, niedaleko mojej rezydencji, kiedy usłyszałam podniesione głosy.

Od razu poznałam do kogo należał ten młodszy i w duszy cieszyłam się, że traf postawił nas sobie w połowie drogi.

Delikatnie wychyliłam się zza krzaków, w międzyczasie oddychając miarowo i wsłuchałam się w słowa brunetki.

-Gdzie kasa?! - spytała przez zaciśnięte zęby.

Naprzeciw niej stała moja matka, wbijając w nią zimny wzrok, w którym jednak krył się strach.

-Nie mam - odparła kobieta, siląc się na ostry ton, jednak Luna parsknęła pod nosem, słysząc napięty głos macochy.

-Gdzie kasa? - Luna powtórzyła pytanie i z lekkością podniosła wzrok ku oczom kobiety.

Na jej twarz wszedł szeroki uśmiech, kiedy Sharon bezsilnie omiotła wzrokiem ziemię wokół niej, jak gdyby modliła się o to, by zaraz wpaść prosto w tę dziurę.

-W takim razie policzymy się babciu - syknęła ze śmiechem młoda Valente i ruszyła w przeciwnym kierunku do rezydencji.

Kuliłam się jeszcze przez moment w krzakach, starając się przygotować na wyskok, kiedy usłyszałam cztery najgorsze słowa, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam:

-Nigdy jej nie kochałam...

[1] - hehe, standardowo mój "tworek" także bez kopiowanka, ok?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro