17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Jesteś śmieszna - Luna pokręciła głową i wbiła w Sharon ostre spojrzenie. -Teraz kolej na Ciebie, teraz to Ty sobie pocierpisz.

-Cierpiałam przez wszystkie te lata, kiedy Ambar dorastała - wyznała moja własna matka drżącym głosem. -W jej twarzy widziałam szczegóły Berniego, jego rysy twarzy, jego oczy. Nie potrafiłam oddać Ambar do adopcji tak jak nigdy nie potrafiłam jej pokochać. Była kobiecą wersją Twojego ojca, Luno - westchnęła kobieta.

Poczułam słone łzy, które spływały z moich oczu, czułam niewyobrażalny ból.

Nie rozumiałam postępowania mojej matki, nie rozumiałam jak można być tak nieczułą osobą, by swoje nieszczęście w miłości przekładać na miłość do rodzonego dziecka.

-To Ci  nie przeszkadzało, by przejąć jego nazwisko oraz majątek, prawda? - syknęła Luna, wbijając wzrok w kulącą się Sharon.

Wiedziałam, że słowa Luny ranią ją lecz nie byłam w stanie zrobić niczego, jakkolwiek przerwać tej tyrady.

Prawda z jaką przyszło mi się zmierzyć była dla mnie niewyobrażalną krzywdą, brak miłości i kłamstwa, do jakich moja matka się posunęła była cholernie trudna do zniesienia ale prawdziwa.

Przez moment poczułam, że Luna pomimo wszystko została skrzywdzona równie mocno co ja.

W końcu gdyby nie romans Sharon z Bernim, oni mieliby dostanie życie a tak?

Sharon pozbawiła ich rodzinę środków do życia, sama czerpiąc pełnymi garściami z jego majątku.

Zrozumiałam, że cała nasza czwórka była oszukiwana od samego początku i to zdecydowanie było najtrudniejszym do przyjęcia.

-Jak mogłaś zrobić to nam wszystkim? - spytałam, wychodząc zza krzaków.

Obie skupiły na mnie całą swoją uwagę i z milczeniem spoglądały na mnie badawczo.

-Dlaczego odebrałaś im ich majatek i nie pozwoliłaś, by mieli jakąkolwiek korzyść z tych pieniędzy? - spytałam ponownie, starając się sensownie ułożyć zdanie, jednak nic sensownego nie nasuwało mi się na myśl. -Jak to możliwe, że przez cały ten czas kłamałaś prosto w moje oczy, że mój - w tym momencie Luna odchrząknęła - nasz tata zostawił Cię z niczym?

-Nie mieszaj się, Ambar - mruknęła kobieta, przymykając oczy.

-Będę się mieszać bo ta sprawa kręci się szczególnie wokół mnie. To ja cierpiałam przez ich próby nakłonienia Cię do zapłacenia im. To ja musiałam dźwigać na sobie ciężar gwałtu, szantaży, ja musiałam zamartwiać się o Twoją miłość do mnie i to ja musiałam żyć z myślą, że Matteo mnie zdradził - krzyknęłam rozżalona, wpatrując się prosto w jej szare oczy.

-Co Ty wygadujesz, Ambar? - spytała kobieta, próbując wymigać się od prawdy, jednak ja nie mogłam na to pozwolić.

Zbyt wiele mnie to kosztowało, by odpuścić.

-Straciłaś w moich oczach, wiesz? - spytałam, pozwalając łzą płynąć. -Zresztą Ciebie to pewnie nie zainteresuję, w końcu nigdy Ci na mnie nie zależało. W takim razie jeszcze dziś dam Ci upragniony spokój.

-Co masz na myśli? - spytała moja matka, świdrując mnie wzrokiem.

-Wyprowadzam się - westchnęłam. -Chciałam być jak Ty, dawać innym przykład i być autorytetem, jakim byłaś dla mnie Ty. Chciałam pomagać ludziom na każdy możliwy sposób bo byłam pewna, że byłabyś z tego dumna. Ale teraz widzę, że wszystkie moje osiągnięcia, moje plany i marzenia nigdy Cię nieobchodziły. Co więcej, odebrałaś dzieciom swojego ukochanego możliwość dobrobytu, byTobie żyło się lepiej. Z takiego kogos nie można brać przykładu.

Luna posłała mi delikatny uśmiech i przybliżyła się do mnie o parę kroków.

-Przepraszam za mnie jak i za Emilie i Benicio - zaczęła, wbijając wzrok w swoje buty. -Byliśmy pewni, że jesteś w tym z matką, że o wszystkim wiesz. Ale nie spodziewałabym się, że może z tego wyjść coś takiego...

Posłałam jej lekki uśmiech i wyciągnęłam dłonie w jej stronę, chcąc pogodzić się lecz rozdzierający krzyk Matteo wyrwał mnie z letargu.

Wszystko zwolniło a świat zawirował.

Ostatnie co widziałam to szeroki uśmiech na twarzy Luny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro