«rozdział 14»

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰

✺✺✺

POV. JULIA

Nie zaszliśmy daleko, kiedy w oczy rzuciło nam się jakieś indywiduum. A mianowicie chłopak. Taka męska wersja Luisy, z tym, że dużo brzydszy i przygłupi z twarzy. Stał i bezwstydnie wlepiał gały w młodą kobietę, zbierającą kwiaty w ogrodzie. O ile kawałek lasu otoczony płotem można w ogóle nazwać ogródkiem.

— Ty, co to za jeden — spytałam, szturchając Camilo w ramię.

— Taki miejscowy podrywacz, do każdej dziewczyny strzela oczami i podwala się do wszystkiego, co żyje, a nawet do tego, co nie żyje — odparł Camilo, jakby to było oczywiste.

— Obleśny dziadyga — stwierdziłam, patrząc na indywiduum z niesmakiem.

Im bliżej tego typa byliśmy, tym bardziej czułam przed nim strach. Przypominał mi pewnego bandziora, który kiedyś usiłował mnie porwać. To było jeszcze przed moją ostateczną ucieczką. Miałam może z dziesięć lat. Pamiętam dotyk jego lepkich łap, oplatających mi szyję i smak krwi w ustach, kiedy dostałam w twarz. Bałam się wtedy, że już po mnie. Ktoś jednak mnie uratował. Jakiś mężczyzna koło trzydziestki. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale jeden szczegół zauważyłam. Błękitne oczy i kasztanowe włosy. Podobne do moich. Potem ten ktoś zaniósł mnie do sierocińca. Nie mogę sobie przypomnieć czy jeszcze kiedyś go widziałam. Nie wiem, kim jest ani czy w ogóle żyje, ale kocham tego człowieka całym sercem. Bo dzięki niemu mogę być właśnie tu i teraz, i cieszyć się normalnym życiem.

Otrząsnęłam się z niemiłych wspomnień. Było, minęło, nie ma co tego rozpamiętywać. Taka jest moja dewiza.

Gdybym parę lat temu stanęła oko w oko z takim indywiduum w ciemnym zaułku, z pewnością umarłabym na miejscu ze strachu. Teraz tylko sparaliżowało mnie kompletnie, choć sama nie wiem, co jest gorsze. Nie mogłam wykrztusić słowa, patrzyłam tylko, jak ten typ odpycha ode mnie Camilo i, naruszając moją przestrzeń powietrzną swoim niewątpliwie wczorajszym oddechem, ZAKŁADA MI ZA UCHO KOSMYK WŁOSÓW I PRZY OKAZJI MYZIA MNIE LEPKĄ I PODEJRZANIE MOKRĄ ŁAPĄ PO POLICZKU. Modliłam się w duchu, żeby tę rękę miał jedynie spoconą, a nie po łażeniu za krzak w lesie.

— Jak się nazywasz, mi amor — zapytał z obleśnym uśmiechem.

Nie odpowiedziałam. Poczułam tylko, jak kolana się pode mną uginają. Santa madre... Miej mnie w swojej opiece... Już po mnie... A przecież potrafię się obronić. Gdzie się podziała moja odwaga, kiedy jest potrzebna? 

— Zostaw ją!

Indywiduum zawyło z bólu i złapało się za szczękę.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Camilo stanął w mojej obronie.

✺✺✺

POV. CAMILO

JA.

MU.

PRZYWALIŁEM.

Przywaliłem mu. Z całej siły.

Santa madre, co ja zrobiłem?! Trzeba było wziąć Julkę i wiać, a nie z nim zaczynać.

Już po nas.

Przecież on jest ze trzy razy taki jak ja i Julka razem wzięci. On nas ukatrupi w pięć sekund. Jedną ręką. Jaką jedną ręką, co ja gadam. Jednym palcem.

Camilo, durniu patentowany, czemuś się nie zastanowił?

Ale z drugiej strony... Ośmielił się dotknąć Julkę bez jej zgody. Należało mu się. A niech go boli.

Patrzyłem z satysfakcją, jak trzyma się za tę swoją piękną inaczej facjatę.

— Pożałujesz — wysyczał i zacisnął pięść.

Zamknąłem oczy, gotowy oberwać, jak nigdy dotąd. Chociaż obroniłem Julkę. To się liczy.

Cios w brzuch był tak silny, że jęknąłem i skuliłem się.

✺✺✺

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰

mi amor-kochanie

santa madre-matko święta


Hej, hej!

Mam nadzieję, że was nie nudzę i czytało wam się dobrze ♡

To do zobaczenia!

~Dżulia





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro