⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰
✺✺✺
— Gdzie ty mnie znowu wleczesz? — spytała zrzędliwie Julia.
— Zobaczysz — odparł lakonicznie Camilo. Od dłuższego czasu prowadził ją obrzeżami Encanto, a mówiąc ulubionym słowami Julii, były to krzole, chęchy i inne chęchole.
— Ale mi się tak niee chceee — marudziła dziewczyna. Co też ten łobuz znowu wymyślił? Łazi już od dwóch godzin i końca nie widać. — Przez ciebie sobie spódnicę zepsułam! — powiedziała z wyrzutem, wyplątując beżowe odzienie z gałęzi krzaków. U dołu powstała mała dziurka, ledwo widoczna, i Julia nie przejęłaby się tym, ale była zmęczona, głodna i miała dość tej wędrówki.
— Mira to zszyje — zbagatelizował problem Camilo.
— Ty mnie lepiej nie denerwuj, bo zaliczysz bliskie spotkanie z moją pięścią — zagroziła Julia.
Camilo roześmiał się, irytując i tak już wkurzoną dziewczynę.
— Śmiej się, śmiej, póki jeszcze masz czym — mruknęła Julia.
— Nie strasz, nie strasz, bo się...? — zaczął z figlarnym błyskiem w oku.
— Jeśli myślisz, że jestem tak durna, żeby kończyć, to chyba twoja własna głupota przechodzi mutację — skwitowała Julia, kończąc tym samym dyskusję.
Chwilę szli w ciszy.
— Camilo?
— Hm?
— A szafę masz?
— Sí.
— To ją otwórz i gadaj do rzeczy albo idź spać, bo ci już rozum w głowie usnął.
Camilo zaśmiał się i po przyjacielsku objął Julię ramieniem.
— Nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi.
— Tobie widać zaszkodziła już dawno — dogryzła mu złośliwie Julia. Fakt, że nie umiała długo gniewać się na chłopaka, nie wykluczał dokuczania.
— Tak, tak, ja ciebie też — Camilo poklepał ją po ramieniu i z refleksem godnym podziwu zwiał przed łokciem, który niechybnie trafiłby go w bok.
— Wracaj mi tu! — zawołała za nim Julia i puściła się biegiem.
Ktoś, kto powiedział, że zabawa w berka jest dla małych dzieci, zdecydowanie zatracił w sobie dziecięcą radość z tej przyjemności. Nie ma nic lepszego i milszego, niż gonić za najlepszym przyjacielem i czuć tę wypełniającą dumę satysfakcję, kiedy się go w końcu złapie, a potem zaczyna niemiłosiernie łaskotać.
— Poddajesz się? — spytała Julia, trzymając Camilo za kołnierz.
Chłopak tylko pokiwał głową, próbując złapać oddech po długim biegu i torturach, jakimi były drobne dłonie Julii łaskoczące go.
— No, masz szczęście, że cię lubię — powiedziała łaskawie dziewczyna — Daruję ci życie, ale pamiętaj, że jeszcze raz mi podskoczysz, a pozbierasz zęby z chodnika — puściła go.
— Dzięki ci za twe wielkie miłosierdzie, o najjaśniejsza pani — Camilo teatralnie się ukłonił i usiłował pocałować Julię w rękę jak wierny rycerz.
— Jak będę chciała, żeby mnie coś obśliniło, to poproszę o to zwierzęta Antonia — powiedziała Julia, kwitując tym samym rycerskie zapędy chłopaka.
— Weź, miało być elegancko — poskarżył się Camilo.
— Nie marudź, bo zaczynasz się zachowywać jak abuela.
— Ja marudzę?! Ja?! — oburzył się Camilo — Tobie stale coś nie pasuje, ja jestem aniołek — dodał, udając obrażony majestat.
Julia zaśmiała się i przytuliła go. Od czasu pamiętnego pocałunku, zainicjowanego przez pewną rezolutną siedmiolatkę, nieco zbliżyli się do siebie, chociaż, jak zaznaczali przy próbach swatania, są tylko najlepszymi przyjaciółmi. Nic poza tym. A taki przyjacielski uścisk nie jest niczym złym.
— To powiesz mi w końcu gdzie mnie wleczesz? — spytała Julia.
— No... — Camilo w zakłopotaniu podrapał się po karku.
— Na no to się krowy gno i kijem pogania. Ja tu konkrety chcę — powiedziała z miną surowej nauczycielki.
— W zasadzie... to miał być taki mały spacer...
— Co?!
— Ale... No bo jak już jesteśmy tak blisko lasu to... ten... Przejdziemy się? — zapytał z przepraszającym uśmiechem.
— Czekaj, czekaj... Zawlokłeś mnie aż tutaj, bo ci się spacer zamarzył? A teraz jeszcze chcesz wyciągnąć mnie do lasu? Ty jesteś niepoważny — stwierdziła Julia.
Camilo wzruszył ramionami.
— Chciałem się tylko z Tobą przejść — powiedział, spuszczając głowę.
Julii nieco stopniało serce. Miał dobre intencje, ale z realizacją coś, mówiąc jej ulubionym powiedzeniem, nie pykło. Nie mogłaby się na niego za to złościć.
— No już dobra, nie będę wredna jak abuela — powiedziała, a Camilo jakby nieco się ożywił.
— Señorita — z lekkim ukłonem podał jej zgięte ramię
— Gracias, mi amigo — Julia oparła o niego rękę z miną prawdziwej damy.
Popatrzyli sobie w oczy i roześmiali się.
— Było wystarczająco elegancko? — spytała dziewczyna.
— Może być — odparł z poważną miną Camilo i znów parsknęli śmiechem.
— Trochę nam chyba nie wychodzi udawanie damy i dżentelmena — zauważyła Julia.
— Mów za siebie, ja JESTEM dżentelmenem — na niby obraził się Camilo.
— Ale arepę to mi wczoraj sprzed nosa zwinąłeś — przycięła mu i patrzyła, jak Camilo płonie rumieńcem.
— To nie ja — zaprotestował.
— Nie? To ciekawe kto, w takim razie.
— Szczur tío Bruna? — palnął Camilo.
— Jeśli ten szczur miał szopę kręconych włosów i żółtą ruanę, to tak — zaśmiała się Julia.
Camilo nie odpowiedział, tylko pokręcił głową z rezygnacją i miną mówiącą: Nawet sobie arepy zjeść nie można.
— A teraz, mi amigo, pospacerujmy, jak przystało na normalnych ludzi — zakończyła dyskusję Julia.
✺✺✺
⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰
Sí-tak
abuela-babcia
Señorita-panna
Gracias, mi amigo-dziękuję, mój przyjacielu
tío-wuja
Hej, hej!
Mam nadzieję, że was nie nudzę i czytało wam się dobrze ♡
To do zobaczenia!
~Dżulia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro