𝕽𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝕯𝖗𝖚𝖌𝖎

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



𝕸amusiu, dlacego chmuly płacą? — zapytała kilkuletnia wówczas Astrid, wychodząc na próg drzwi prowadzących na zamkowy dziedziniec. Wyciągnęła rączkę i zachichotała, kiedy krople deszczu uderzyły o jej dłoń.

— Chmury nie płaczą, kochanie — Ronja podeszła do córeczki i wzięła ją na ręce.

— Nie? — Dziewczynka ze zdziwieniem otworzyła granatowe oczy.

— Nie. To tylko deszcz. 

— Desc?

— Pada, żeby roślinki nie uschły i mogły rosnąć — odparła Ronja. Astrid rozejrzała się wkoło, jakby próbując dojrzeć, jak szybko kwiaty i trawa będą rosły.

— A ja tez ulosnę od descu? — spytała.

Ronja zaśmiała się i potargała córeczce miedzianą grzywkę.

— Kto wie, kochanie, kto wie...

Mijały kolejne lata, las się rozrastał, zbójnicy powoli odchodzili, by zająć się własnymi domami, świat nieustannie się zmieniał, a Astrid rosła. Z każdym dniem coraz bardziej zaczynała przypominać z wyglądu Birka. Miała jego rysy twarzy, uśmiech i włosy, choć może nieco bardziej rozczochrane. Ilekroć Ronja na nią spojrzała, widziała w niej Birka. Jednak jej usposobienie było połączeniem charakterów wszystkich członków rodziny. Była radosna jak Ronja, uparta jak Birk, porywcza jak Mattis, stanowcza jak Lovis, sprawiedliwa jak Borka i dumna jak Undis. Wydawać by się mogło, że cząstka każdego z nich w niej tkwiła. Astrid rzadko kiedy była smutna. Miała dar cieszenia się najdrobniejszymi rzeczami. Zawsze znalazła powód do radości, choćby nawet Wietrzydła latające nad Zamkiem Mattisa czy Szaruchy wyglądające zza krzewów. Kochała wszystko i wszystkich na świecie. Każdy robaczek, każdy kamień, każde drzewo, każda dziura w murze zamku, każdy nieznajomy człowiek spotkany podczas wypraw do Wioski, cała jej rodzina, pies, podarowany jej przez jednego ze zbójników. Wszystko to nosiła w sercu i tęskniła, gdy nie mogła zobaczyć tych ukochanych rzeczy.

— Dziadku Mattisie, opowiedz o walce drapieżców — poprosiła któregoś dnia Astrid.

Mattis otworzył usta, by zacząć opowieść, ale przerwała mu Ronja.

— Tato! Nawet nie próbuj opowiadać jej takich rzeczy, jest za mała.

— Wcale nie! — obruszyła się Astrid — Jestem już duża.

— Skoro jesteś taka duża — do kamiennej sali wszedł Birk, trzymając coś za plecami. — to chyba twoja mama nie będzie miała nic przeciwko... — wyciągnął rękę, pokazując łuk.

Astrid ze zdumieniem otworzyła oczy.

— Naprawdę...?

Birk kiwnął głową i przykucnął przed nią.

— Jest twój. 

Astrid rzuciła mu się na szyję i mocno przytuliła.

— Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! — zawołała.

Birk uśmiechnął się i potargał jej grzywkę.

— To teraz chyba powinnaś nauczyć się z niego strzelać, nie? — zapytał.

Ronja podeszła do nich.

— Tata ma rację. Idź poćwiczyć, póki jeszcze jest jasno.

Astrid szybko złapała łuk i pociągnęła Birka za rękę.

— Chodź, no chodź, musimy się śpieszyć! Mamy mało czasu! 

Birk zaśmiał się i wyszedł za nią z kamiennej sali.

— Ja tego nie robię, to nie wychodzi! — obraziła się Astrid, kiedy kolejna strzała nie trafiła w cel, jakim było koło narysowane na skrzydle głównych zamkowych wrót. Od kilku godzin pilnie i z największym zapałem, na jaki było ją stać ćwiczyła strzelanie, jednak dalej nie szło jej to najlepiej.

— Nie poddawaj się, tylko spróbuj jeszcze raz — powiedział Birk.

— Ale to bez sensu — westchnęła dziewczynka — I tak mi nigdy nie wyjdzie.

— Wyjdzie — odparł Birk — Przełóż na chwilę łuk do drugiej ręki.

Astrid spojrzała na niego zdziwiona.

— Myślę, że tak ci będzie wygodniej — powiedział. Obserwując ją, pojął, że nie ma najmniejszego sensu uczyć jej strzelać prawą ręką, skoro była za słaba. Zdążył także zauważyć, że większość czynności wykonywała lewą, pomyślał więc, że tak musi być jej łatwiej.

Astrid nie pozostało nic innego, jak tylko naciągnąć cięciwę kolejny raz i liczyć na to, że tym razem jej się uda. Stosując się do wszystkich rad, jakie tego dnia usłyszała, przygotowała się, zamknęła oczy i wypuściła strzałę.

Do jej uszu dotarł dźwięk, jaki wydaje drewno, kiedy wbije się w nie coś ostrego.

Rozchyliła powieki i dostrzegła, że grot utkwił w obrębie koła.

— Trafiłam! — wykrzyknęła i podskoczyła parę razy ze szczęścia — Tato, zobacz, trafiłam! — roześmiała się na myśl, że w końcu jej się udało. Zachęcona powodzeniem spróbowała to powtórzyć. Postanowiła nie myśleć o niczym innym, tylko skupić się na tym, by odpowiednio wycelować. Odetchnęła głęboko i strzeliła. Tym razem trafiła nieco wyżej, choć dalej mieściła się w kole. Z każdą kolejną wypuszczoną strzałą było coraz lepiej.

— Umiem strzelać z łuku! Widzisz, tato? Już umiem! — Astrid wykonała jeszcze kilka radosnych podskoków i przytuliła Birka. — Dzięki tobie — powiedziała.

Birk nie odpowiedział, ale uśmiechnął się, patrząc z miłością na jej buzię, jeszcze śliczniejszą, gdy się śmiała.

Od tamtej pory upłynęło sporo czasu i Astrid każdego dnia z zapałem ćwiczyła się w strzelaniu. Codziennie szła na dziedziniec zamku i szukała odpowiedniego celu. Uczyła się, jak odpowiednio wymierzyć i strzelić. Wkrótce potem była niemal tak dobra jak Ronja i Birk. Wprawdzie ciągle nie potrafiła robić tego szybko, żeby w przyszłości móc walczyć i bronić się, ale na razie nie przejmowała się tym. Była jeszcze dzieckiem, do dorosłości zdąży się tego nauczyć. Poza tym bardziej przyda jej się władanie mieczem.

— Tak sobie pomyślałam — odezwała się raz przy kolacji — że chyba zostanę żołnierzem. 

Cała rodzina spojrzała na nią zdziwiona.

— Ale... Jak to? — wyjąkał Borka — Nie chciałabyś być hersztem?

Astrid popatrzyła na niego spode łba.

— Na bycie hersztem — powiedziała z cwanym uśmiechem — to ja jestem zbyt uczciwa.

Ronja i Birk zerknęli na siebie i jednocześnie pomyśleli, że córka to im się udała.

— Dziecko jest od ciebie mądrzejsze — powiedziała Undis i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet Borka się uśmiechnął, chociaż nie w smak mu było, że jego wnuczka także nie chce podtrzymywać rodzinnych tradycji. Zbójnictwo już prawie całkowicie odeszło w niepamięć, ludzie z obu band zaczęli własne, uczciwe życie w wioskach po drugiej stronie lasu. Nie było już mowy o dalszym rabowaniu. Dobre było chociaż to, że namiestnik ich nie ścigał. Miał teraz inną robotę. Ponoć pojawili się w lesie niebezpieczni ludzie. Należało się więc mieć na baczności. 

Hej, hej!

Wiem, że powinnam pisać książkę z Encanto, ALE wena mi spierdzieliła Bóg wie gdzie i na razie chyba będę się brała za toto *pokazuje kontynuację Ronji*. Cringe czuję taki, że Jezu Chryste. No ale cóż

Ja wiem, nudy jak na lekcjach, ale będzie ciekawiej, obiecuję. Potem się takie uje muje dzikie węże zaczynają, że ło cie panie XD

Wróciłam z dworu, bo sąsiedzi grilla robią na noc i się jakiś dziecior drze. Ja im w zamian puszczałam na cały regulator No se habla de Bruno 😈 I ŚPIEWAŁAM, UMIEM, NAUMIAŁAM SIĘ XDD

Także ten, miłego wieczorku

~Dżulia









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro