14 blase

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Można byłoby pomyśleć, że ostatnio jedyne co mnie wkurwia, to Mike.

No i chyba tak było.

Spodziewałem się po tym typie kompletnie wszystkiego, ale nie tego co odjebał na tej imprezie u Amandy.

— To było żałosne, Mike — powiedziałem, gdy Violet ledwo co nas opuściła.

— I obrzydliwe — wtrącił Ben, niemal krzycząc mi do ucha. — Nie możesz robić takich rzeczy bez jej zgody, bo skończy się to niezbyt przyjaźnie.

— Ale cholera, on nie chciał źle, to ona jest jakaś nienormalna — obronił go Matt. — Przecież za mało którą panną ktoś tak lata, jak on za Violet.

Blondyn kiwnął jedynie głową i chyba wydawał się być odważniejszy.

— Skończy w twoich ramionach, zobaczysz — dokończył Matt, a Ben wstał powoli.

— Idę na szluga, ktoś, coś? — Wyjął paczkę Gold Edge'y.

— Ja, z chęcią. — Mike wstał, a Ben przewrócił oczyma, przez co parsknąłem.

— Miłej zabawy, chłopaki — krzyknąłem, a Ben pokazał mi środkowy palec. Zaśmiałem się i dopiłem do końca szklankę ponczu, prowadząc z chłopakami konwersację o figurze Natalie.

Nie minęła nawet dłuższa chwila, gdy w końcu do mnie dołączyła Rose. Usiadła koło mnie, a ja odsunąłem się od reszty i przytuliłem ją mocno. Niemal w tym samym czasie Mike zajął miejsce na kanapie obok Matta, jednak Ben wciąż nie wrócił.

— Twoja eks obecnie płacze w toalecie, bo nie ma już na nią tu miejsca — wyrecytowała Rose, co podwyższyło mi samoocenę jeszcze bardziej.

— Twoja przyjaciółka z nią została? — spytałem, szczęśliwy nieobecnością tej dziwnej nowej dziewczyny.

— Nie, skądże — powierciła się chwilę na kanapie — i Blase, ona ma na imię Scarlett, mógłbyś przynajmniej tyle zapamiętać.

Zmarszczyłem brwi.

— Jasne, zapamiętam.

— I chcę, byście chociaż się szanowali, bo zależy mi na waszej dwójce niesamowicie bardzo, a wolałabym nie wybierać.

Kiwnąłem tylko głową, urywając temat.

— A wracając, to ona wyszła się przewietrzyć.

Mike zagwizdał pod nosem, a ja zdałem sobie sprawę, że Ben przecież nadal siedzi na balkonie.

No, to będzie tam nieźle.

Zdążyłem jeszcze pocałować z kilka razy Rose, zanim dołączyła do nas nowa dziewczyna. Usiadła przy mojej dziewczynie, a pięć minut potem przyszedł Ben, by oznajmić, że na nas już pora.

Siedzielibyśmy jeszcze dłużej, ale nasz męski after jak zwykle miał być u Bena, a ten bohater musiał odebrać klucze.

Zebraliśmy się szybko, zostawiając dziewczyny same.

Cała nasza siedmioosobowa ekipa wyszła z domu Amandy na ulicę niczym jakiś pieprzony gang. Ja na przodzie, obok mnie Ben, a gdzieś w tyle Mike z Nisem — ułożyliśmy te naszą dziwną hierarchię.

James, Luke i Matt na środku jak zwykle gadali z każdym na zmianę, co nie irytowało dziś nawet Bena, który wciąż powtarzał mi ściszonym głosem jakieś pierdoły o tym, jak złamał się jego papieros.

Kochałem dom Bena i czułem się w nim lepiej niż u siebie - bywałem tu z resztą częściej. Wielka kanapa, telewizor na pół ściany, dobrze znana mi kuchnia czy nawet jego mały, ale mądrze urządzony pokoik był dla mnie wspaniałym miejscem.

Na przykład na tamtym dywanie najebałem się po raz pierwszy, a jeszcze lekko ponad trzy tygodnie temu przecież biłem się tutaj z nim padami i gadaliśmy o kaktusach. A, no i zerwałem z Arz, ale to nieważne.

O jakiejś trzeciej nad ranem siedzieliśmy w nieładzie w jego salonie, przekąszając jakieś tam zapiekanki z przepisu Bena (Mike sobie go nawet zapisał, ale bez jednego tajemnego składnika).

— Stephanie jest niesamowita — mruknął Matt. — Widzieliście, jak dobrze było jej w tej sukience?

— Masz rację, stary — odpowiedział mu James. — Ale ta twoja, Maggie, jest lepsza.

Matt kiwnął tylko głową, a dopiero po ugryzieniu zapiekanki dopowiedział:

— Blase, twoja dziewczyna też jest zajebista, serio.

Przewróciłem oczami, wiedząc, że chłopak bawi się teraz w ocenianie dziewczyn.

— I to bardzo zajebista.

— Trzeba przyznać, stary, masz farta, że cię w ogóle zechciała — zakpił James.

— Zawsze miał szczęście do ładnych lasek — mruknął do niego Luke, a Mike siedział z popcornem na kolanach udając, że go tu nie ma. — W przeciwieństwie do Mike'a.

Uraczył go swoim spojrzeniem, odsuwając popcorn.

— Mam w dupie tę wiecznie nadąsaną Violet. To, że dziś tak zareagowała na mnie, było...

— Zupełnie kurwa normalne.

Każdy rozejrzał się wokół siebie, by znaleźć wzrokiem Bena w koszulce ze Star Wars (miałem taką samą bluzę, bo kupił mi na urodziny), zdecydowanie wkurwionego.

Znałem ich obu i wiedziałem, że zaraz zacznie się scena. Więc zareagowałem.

— Hej, jest trochę najebany, nie wie co mówi - uspokoiłem Bena. — Jutro mu nagadamy, dzisiaj daj mu już odpocząć.

Ben zrozumiał moją sugestię i szybko zaczął inny, pasujący temat:

— No dobra, a co myślicie o tej całej nowej?

Niemal zakrztusiłem się zapiekanką na wspomnienie o niej.

Irytowała mnie, niesamowicie, bo nawet nie mogłem spędzić normalnie czasu z Rosie bez jej głupiego wtrącania się.

— Nie lubię jej — powiedział niepotrzebnie Mike. — Powiedziała, że jestem debilem, obrzydliwym debilem.

Ben zaśmiał się pod nosem.

— Też jej nie lubię — wtrąciłem, aby uniknąć uwagi Bena. — Przeszkadzała ciągle mi i Rose, jest strasznie sztywna, albo chamska.

Popatrzył na mnie z góry.

— Jako jedyny chyba miałem okazję normalnie z nią porozmawiać i wydaje się być bardzo fajna.

Spojrzeliśmy pytająco na Bena, a Matt aż rozsypał chipsy.

— Ben mówi, że jakaś dziewczyna jest fajna? Czyżby wpadła ci w oko?

Chłopak rozlał piwo, a ja chciałbym zabić wzrokiem Matta.

— Nie mogę nikogo nawet lubić?

Zapadła niezręczna cisza, podczas której słuchać było tylko chrupanie chipsów przez Mike'a. Ben poprawił włosy i usiadł na kanapie na przeciw nas wszystkich.

— Cholera, jesteście nienormalni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro