4. zawody cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Marinette*
Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Ciągle miałam wrażenie, że zaraz się odwróci i będę zmuszona spojrzeć mu w oczy. Od razu bym spaliła buraka. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, chwyciła torbę i wybiegłam z klasy. Zatrzymałam się dopiero, gdy dotarłam do swojego pokoju. Opadłam na łóżko. Z mojej torebki wyleciała Tikki.

-Marinette musisz z nim porozmawiać-oznajmiła stanowczym głosem.

-No wiem, wiem. Boje się jednak, że gdy pozna prawdę, przestanie się ze mną zadawać. Przecież on kocha Biedronkę, a nie Marinette.

-Ale ty i Biedronka to ta sama osoba!-krzyknęła z niedowierzaniem w głosie.

-Tak, ale różnią się charakterem. Biedronka jest odważna, trochę poważna, pewna siebie. Marinette jest nieśmiała, niezdarna. Jedyną rzeczą jaką je łączy to to, że pomagają na tyle ile mogą.-jęknęłam, chowając twarz w poduszce.

-Ok, przypuśćmy, że masz rację.-zaczęła podlatując do mojej głowy.-To skoro on kocha TYLKO Biedronkę, to ty kochasz TYLKO Adriena?

-O co Ci chodzi?-spytałam podnosząc się gwałtownie.

-Tydzień temu oznajmiłaś, że zaczynasz coś czuć do Czarnego Kota. Trzy dni później, śniło Ci się, że musisz wybrać między nimi i wybrałaś Chata. Czy mam dalej mówić?-spytała krzyżując ręce na piersi.

-Masz rację-odparłam i wyjęłam telefon.

Ja: Cześć Adrien, tu Mari. Przepraszam, że tak szybko wyszłam, ale miałam pilną sprawę do załatwienia. Kiedy możemy się spotkać?

Wysłałam mu SMS. Popatrzyłam na moją kwami. Była wyraźnie zadowolona z obrotu spraw. Odłożyłam telefon na materac i podeszłam do biurka. Walały się na nim jakieś strzępy materiałów. Westchnęłam i zabrałam się za sprzątanie. Materiał, z którego mogę coś jeszcze zrobić położyłam w szufladzie. Reszta wylądowała w koszu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Coś bym jeszcze zmieniła, tylko nie mam pojęcia co. Nagle mój telefon dał o sobie znać. Pędem ruszyłam w stronę łóżka. Tradycyjnie się wyglebałam, co spowodowało głośny śmiech Tikki. Wstałam z podłogi i dopadłam telefon.

Adrien <3: Nic się nie stało. Wiesz... mam jutro wolne 2 godziny między Chińskim, a sesją zdjęciową. To o 12 u mnie?

Ja: Pewnie. Do zobaczenia ;)

Adrien <3: Pa :*

W tej chwili dostałam zawału. Adrien wysłał mi CAŁUSA!? Ja umieram! Ale chwila... przecież on kocha Biedronkę! Czy to możliwe, że wie kim jestem? Oby nie. No nic, będę musiała bardziej na siebie uważać.

Ja: :*

-Tikki, zadowolona?-spytałam pokazując jej naszą rozmowę.

-Tak, ale widać, że ty bardziej.-zachichotała widząc moje różowe policzki.

-Ha ha. Bardzo śmieszne-odpowiedziałam i zerwałam najbliższy plakat Adriena ze ściany.

-Co ty robisz?-spytała z zaciekawieniem.

-Wiesz, mam Adriena na wyciągnięcie ręki. Jeszcze zdążę się na niego napatrzeć.-zaśmiała się i wróciłam do przerwanej czynności.

*Adrien*
Sobota. Każdemu to słowo kojarzy się z odpoczynkiem i relaksem. Niestety są kurwa wyjątki. Obudził mnie dzwonek, ustawiony na siódmą. Nie chętnie wstałem z łóżka. Potem toaleta, śniadanie i na Chińskim. Uczę się go już kilka lat i nadal nie wiem po co. Nigdy mi się nie przydał... przepraszam, raz się przydał. Gdy do Mari przyjechał jej wujek. Ostatecznie i tak się okazało, że umie francuski.

Wyszedłem z pokoju. Lekcje miałem w salonie. Nie spiesząc się zszedłem ze schodów. Błagam, niech kibel wyśle jakąś akumę. Jak na zawołanie usłyszałem krzyki. W trybie ekspresowym byłem z powrotem w pokoju.

-Plagg, wyłaź! Mamy robotę.

-Nie-odpowiedział nie wychodząc ze swojej kryjówki. Dobra, spróbujemy inaczej.

-A szkoda. Miałem zamiar, po misji, kupić Ci camembert, ale jak nie...

-Dobra-krzykną i wyleciał z łazienki.

-Plagg, wysuwaj pazury!

Na moim ciele pojawił się lateksowy strój. Wyskoczyłem przez okno. Za pomocą kicikija dostałem się na sąsiedni dach. Z dala było widać dym. Szybko zacząłem skakać w tamtym kierunku. Dymu było coraz więcej. Było też widać iskry. Po kilku minutach wylądowałem przed płonącą galerią. Ludzie uciekali, krzyczeli i przepychali się, byleby uciec od ognia. Wbiegłem do płonącego budynku. Biedrona była już w środku. Prowadziła jakąś dziewczynkę do wyjścia. Poszedłem w jej ślady. Chwytałem przypadkowych ludzi i prowadziłem na zewnątrz. Mieliśmy mało czasu. Po dziesięciu minutach przyjechała, łaskawie, policja i straż pożarna. Wybiegłem razem z Biedrą na dwór. Odwróciliśmy się przodem do płonącego budynku. Woda powoli zaczęła gasić pożar. Karetki zaczęły się zjeżdżać i zabierać poszkodowanych. Pomagaliśmy jak tylko mogliśmy. Zanim wszystkich zabrano, ugaszono ogień i zabezpieczyli budynek minęło kilka godzin. Dopiero około 12 wszystko było skończone. Chciałem już wracać. Gdy miałem zacząć biec, poczułem ucisk na ramieniu.

-Możemy pogadać?-spytała cichym i niepewnym głosem.

-J-jasne-odpowiedziałem-ale nie teraz. Mam spotkanie z Ma... to znaczy z przyjaciółką-wyjaśniłem, a w myślach strzeliłem facepalma. Przecież Mari stoi przede mną.

-Dwudziesta, na wieży Eiffla-usłyszałem, a potem dziewczyna zniknęła mi z oczu.

Szybko pobiegłem do "domu". Ledwo co moje stopy dotknęły podłogi, a strój zniknął. Zerknąłem na godzinę. 11:55. Aż tak długo zajęła ta akcja? No nic, przynajmniej Paryż znów jest bezpieczny. Zaraz powinna przyjść Marinette. Ciekawe jak zareaguje, gdy dowie się, że mamy tańczyć breakdance. Plagg poleciał w stronę szafki z camembertem. Ten tylko o jednym. Usiadłem na łóżku i czekałem na Mari. Z nudów zacząłem się przewracać z jednego boku na drugi. Co kilka minut sprawdzałem godzinę. Gdzie ona jest? Jak na zawołanie usłyszałem dzwonek do drzwi. Mam dzisiaj wielkie szczęście, nie ma co. Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z pokoju. Po minucie, byłem przed głównymi drzwiami. Zdyszany otworzyłem je. Moim oczom ukazała się Mari. Miała na sobie sportowy stanik, z motywem Biedronki, rękawiczki bez palców, luźne spodnie i ciemne buty. Do tego na twarzy miała czerwoną farbę, a włosy były związane kokardkami. Istna Biedra w edycji "breakdance".

-Wpuścisz mnie, czy będziesz się dalej gapił?-spytała ze śmiechem, zakładając ręce na biodra.

Bez słowa odsunąłem się od drzwi. Dziewczyna weszła szybko do środka zamykając je za sobą. Z lekkim rumieńcem chwyciłem jej dłoń. Zacząłem iść w stronę sali z lustrami. Została zrobiona specjalnie dla mamy. Ona kochała tańczyć, a szczególnie balet. Ojciec zabronił mi tam wchodzić po jej śmierci, więc mam nadzieję, że się o tym nie dowie. Zresztą, samemu trudno byłoby mi tam wejść. Po kilku chwilach dotarliśmy do wielkich, drewnianych drzwi. Wolną ręką chwyciłem klamkę. Nacisnąłem ją lekko, a drzwi od razu się uchyliły. Nie pewnie wszedłem do środka. Światła zapaliły się automatycznie.

-Wow-usłyszałem cichy głos Mari.

Dziewczyna puściła moją dłoń i weszła w głąb pomieszczenia. Obróciła się wokół własnej osi. Widać było wyraźnie, że to miejsce jej się strasznie podoba.

-To miejsce jest... niesamowite-"Dokładnie jak ty" pomyślałem i uśmiechnąłem się lekko-idź się przebrać. No chyba, że chcesz tańczyć w tym-zaśmiała się wskazując na moje ubranie.

Bez słowa wyszedłem z sali. Kurcze. Mam wrażenie, że się rolami zmieniliśmy. Zawsze to ona nie potrafiła nic powiedzieć. Tym razem mi odjęło mowę. Marinette, co ty ze mną robisz? Gdy znalazłem się na jednym z pustych korytarzy, z mojej koszuli wyleciał Plagg.

-Przemień się-powiedział prosto z mostu.

-Ale...

-Jeśli chcesz zrobić dobre wrażenie na swojej księżniczce, masz się przemienić!-nakazał ostro, patrząc na mnie groźnie.

-Ok...-powiedziałem niepewnie-wysuwaj pazury!

*Marinette*

Gdy Adrien wyszedł postanowiłam się trochę rozgrzać. Zaczęłam robić gwiazdy i tego typu ćwiczenia.

-Nie źle Marinette.-usłyszałam w głowie głos Tikki

-Dzięki. Czy na pewno wytrzymasz te 2 godziny?-spytałam ją w myślach. Tikki wpadła na pomysł, by się przemienić. Ten strój jest dzięki niej.

-Tak-odpowiedziała i na tym nasza rozmowa się skończyła, bo usłyszałam odgłos kroków.

-To co Biedrona, zatańczysz z dachowcem?-usłyszałam jego głos za plecami

-Czyli bawimy się w superbohaterów?-spytałam odwracając się w jego stronę.

Momentalnie moja szczęka wylądowała na podłodze. Jego strój był świetny! Bluza z kocimi uszami, rękawiczki bez palców i luźne spodnie. Najlepsze jednak miał buty. Czarne z zielonymi elementami. Tak, to istny Chat.

-Zamknij buzię, me lady, bo jeszcze muchę połkniesz-zaśmiał się pokazując swoje białe zęby.

-Sorry Chat, ale miałam tańczyć z Agrestem-zażartowałam podchodząc do niego.

-A ja z Marinette, ale jakoś jej nie widzę-odpowiedział zamykając drzwi, w których przed chwilą stał.

-Więc zostaliśmy sami, Chaton-oznajmiłam kładąc swoje ręce na jego klatce piersiowej. W tej chwili zachowywałam się kompletnie jak moje alter-ego. Szczerze przyznam, że mi się to spodobało.

-Całkiem sami, moja pani-położył swoje ręce na mojej tali i przyciągną bliżej siebie.

W tym momencie, nasze twarze, zaczęły się do siebie zbliżać. Serce zaczęło bić mi mocniej. Moje ręce powędrowały wyżej i objęły jego szyję. Po chwili nasze czoła zetknęły się ze sobą. Spojrzałam mu w oczy. Były pełne miłości i podniecenia. Widać, że chce tego pocałunku, tak samo mocno jak ja. Poczułam jak jego nos zahacza o mój. Z jego ust wydobywał się zapach mięty. Wciągnęłam go gwałtownie. Gdy nasze usta miały się spotkać, usłyszałam czyjeś wołanie.

-Adrien! Gdzie ty jesteś? Twój ojciec chce z tobą rozmawiać!-kobiecy głos obił się o moje uszy.

Lekko się zmieszałam. Zaczęłam się od niego odsuwać. Zabrałam moje ręce z jego szyi. Odeszłam od chłopaka. Jego ręce opadły bezradnie wzdłuż jego ciała. Podrapałam się nerwowo po karku i spuściłam głowę.

-Może ja już pójdę-szepnęłam zerkając na niego.

W odpowiedzi Adrien jakby otrząsnął się z transu. Podszedł do mnie. Chwycił rękami moją twarz. Pochylił się i przycisnąć swoje usta, do mojego czoła. Ja jedynie mogłam stać jak ten kołek. Czułam się jak sparaliżowana. To wszystko dzięki niemu.

-Przepraszam-szepnął odsuwając się ode mnie i wyszedł z pokoju.

Stałam i tępo wpatrywałam się w drzwi. To jedyne, na co mogła zrobić. Prawie pocałowałam się z Adrienem! Gdyby nie ten głos, na pewno oddałabym mu swój pierwszy pocałunek. Mieliśmy tańczyć, a nie flirtować do cholery! Muszę się stąd wydostać. Na drugim końcu sali były wielkie okna. Wyjęłam z kieszeni yo-yo i podeszłam do jednego z nich. Uchyliłam je lekko i wyskoczyłam. Zahaczyłam o jedną z lamp i przeskoczyłam na najbliższy dach. Potem na kolejny i na kolejny. W końcu dostałam się do mojego domu.

-Odkropkuj-szepnęłam, gdy znalazłam się na moim łóżku.

-Marinette, czy wszy...

-Nie wiem-przerwałam jej, kładąc się na plecy-ale dzisiaj, w nocy, się dowiem-dodałam zamykając oczy.

Nie chciałam o tym gadać i Tikki najwyraźniej to wiedziała. Wtuliła się w mój policzek i nic nie mówiła. Byłam jej za to niezmiernie wdzięczna. Z moich zamkniętych powiek, zaczęły płynąć pojedyncze łzy. Błagam, niech nadejdzie ta cholerna dwudziesta. Chcę już mieć tę rozmowę za sobą.

***

Ludu rozwalacie systemy!

Nie spodziewałam się aż tylu gwiazdek na tej opowieści! Zwłaszcza, że dopiero zaczęłam ją pisać. Jesteście niesamowici.

Dziękuję za każdą z nich, komentarz oraz za fllowy. Dzięki temu miałam taką motywacje, że napisałam ten rozdział na 1626 słów, a kto wie. Może następnym razem będzie na więcej?

Do napisania. 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro