Rozdział dwudziesty dziewiąty: Święta i Zdrady

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jughead POV

 Czas płynął. Wszystko płynęło. Spadające liście zastąpił spadający śnieg, który leniwie sypał się z nieba całymi dniami. W Riverdale zima zawsze była mroźna i śnieżna, pamiętałem jak kiedyś,  gdy byłem mały, tata dla zabawy wyrzucił mnie przez okno, a śnieg pochłonął mnie niemal po szyję.

 Mój tata miał dziwne poczucie humoru, nie przeczę.

 Spadający śnieg jasno jednak wskazywał na to, co się zbliżało. Święta nadchodziły nieubłaganie, informowały o tym reklamy, piosenki w radiach, lub chodzące wszędzie Mikołaje, które paliły papierosy, gdy nie patrzyło żadne dziecko. Lubiłem święta, wprawdzie nigdy nie obchodziłem ich na bogato, ale był to czas, gdy razem z Tatą siadaliśmy przed telewizorem, włączaliśmy komedie i zapychaliśmy żołądki burgerami i pizzą.

 Te święta miały być jednak inne.

Z Betty mieszkałem już od miesiąca i śmiało mogłem powiedzieć, że był to najlepszy miesiąc w całym moim życiu. Spędzaliśmy długie, zimowe wieczory na oglądaniu głupich programów, nadrabianiu moich szkolnych zaległości i namiętnym całowaniu, które weszło nam w nawyk. Pamiętacie jak mówiłem, że Toni była uzależniona od seksu? Cóż, w porównaniu z Betty to była ona spokojną i cnotliwą kobietą. Wzajemne pieszczoty stawały się naszym codziennym rytuałem i bardzo mi się to podobało.

 Cieszyłem się z jej obecności, cieszyłem się, gdy chodziłem po szkole trzymając ją za rękę, gdy czułem na sobie nienawistne spojrzenia innych chłopaków. Wieść, że sławna Elizabeth Cooper zerwała z Archiem, rozniosła się błyskawicznie,  a co za tym idzie, wielu uczniów ostrzyło sobie zęby na najpopularniejszą dziewczynę w szkole. Tymczasem ona pojawiła się ze mną, outsiderem, wyrzutkiem, człowiekiem, który nigdy nie zdradzał zainteresowania niczyim towarzystwem. Na każdym roku okazywała wszystkim, że nie mają na co liczyć. Siedziała ze mną w ławce, całowała się ze mną na przerwach, mój samotny stół na stołówce zyskał nowego lokatora w postaci uśmiechniętej od ucha do ucha blondynki, która nieustannie starała się wbić mi do głowy czym różnią się liczby przeciwne od liczb odwrotnych.

 Semestr kończył się, a ja, z jej ogromną pomocą, zaliczyłem wszystkie zaległości, które miałem. Betty znalazła na mnie sposób. Zagroziła, że jeśli nie wezmę się za naukę, to zrobi mi odwyk od swoich ust, a na to pozwolić nie mogłem. Spiąłem więc dupę i zdałem każdy jeden przedmiot, z którego miałem zagrożenie. Sam nie wierzyłem, ale wyszedłem z ocenami na czysto, więc byłem niesamowicie szczęśliwy. W moim życiu wreszcie wszystko było na swoim miejscu.

 Ostatni dzień pierwszego semestru, był chłodnym, wietrznym piątkiem. Dziwiłem się okropnie, że ten miesiąc był taki spokojny. Archie ograniczył się do posyłania mi morderczych spojrzeń, Serpents powoli przywracali spokój na South Side, a zagrożenia, o którym mówił nam Kevin nigdzie nie było widać.

 Właśnie, Kevin.

 Nigdy nie przypuszczałbym, że będę martwił się o niego aż tak. Zachowywał się bardzo dziwnie. Rzadko przychodził na lekcje, a gdy już był, nie zwracał się do nas ani słowem. Ignorował nas, traktował jak powietrze, a nie jak parę przyjaciół, którymi byliśmy. Trochę mnie to niepokoiło, ale starałem się o tym wszystkim nie myśleć. Chciałem dać się porwać świątecznej gorączce, której uległo Riverdale.

 Po zakończonych lekcjach zaprosiłem Betty na koktajl. Chciałem jakoś wynagrodzić jej ten trud, który włożyła w wyprowadzenie moich ocen na prostą. Z  uśmiechem przyjęła ofertę i złapała mnie za ramię, ciągnąc w stronę naszego ulubionego baru. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że tak otwarcie przyznawała się do związku ze mną. Przy niej czułem się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

- Święta idą - rzuciła Betty, wskazując na ubraną choinkę na szkolnym dziedzińcu.

 Całe miasto żyło już tymi dwoma dniami w roku, które tętniły dziwną magią. W tym czasie nawet Riverdale wydawało się spokojne i niewinne. W przydomowych ogrodach stały bałwany, lepione przez dzieci. Na kominach swoje sanie zaparkował plastikowy Mikołaj, który wciskał się do środka.

 Swoją drogą zabawne, ze w dobie chorej poprawności politycznej nikt nie wziął Mikołaja za pedofila. Gruby, brodaty facet zakradający się do łóżek dzieci, gdy te śpią? Podejrzane...

 Z dachów i drzew zwisały kolorowe światełka, a Pani McCoy zadbała o to, by na latarniach wywieszone zostały neonowe napisy życzące wszystkim Wesołych świąt. Zastanawiałem się jak będą wyglądać moje święta. Chciałem spędzić je z Betty, ale przypuszczałem, że będzie chciała pogodzić się z rodzicami. Dalej byli dla niej ważni, a kiedy godzić się z bliskimi, jeśli nie podczas świąt? Wyglądało więc na to, że moje święta będą wyglądać tak jak co roku, odkąd aresztowali Tatę, ukradnę z lasu choinkę, kupię sobie książkę, którą położę pod nią i będę udawał, że nie bolą mnie samotnie spędzane najważniejsze dni w roku.

 Otworzyłem jej drzwi do Popa i już po chwili pomachał nam mężczyzna w czapce z pomponem.

- Czołem, dzieciaki! - zawołał, zza lady - Moja dwójka ulubionych klientów, co dla was?

- Zamówisz? - zapytała Betty - Pójdę zająć stolik.

 Skinąłem głową, a po chwili blondynka pocałowała mnie policzek i pobiegła usiąść przy stoliku, z którego zwisały złote łańcuchy. Pop zaśmiał się radośnie, rzucając mi ciekawskie spojrzenie.

- Wreszcie jesteś szczęśliwy, Jug. Dobrze to widzieć. Oboje zasługiwaliście na szczęście. Pasujecie do siebie.

- Też tak uważam - przytaknąłem - Dwa waniliowe koktajle, mój specjalny burger i krążki cebulowe.

 Czarnoskóry mężczyzna mrugnął do mnie porozumiewawczo i poszedł zrealizować zamówienie. Skierowałem się w stronę Betty, która wpatrzona była w jakiś tylko sobie wiadomy punkt za oknem. Wyglądała na zamyśloną, jakby przebywała w innym świecie. Wiedziałem o czym myśli. Miała taką minę tylko wtedy, gdy myślała o rodzinie. Nie dziwiłem jej się, pamiętałem swoje otępienie, gdy zabrali mi Tatę. Nie mogłem uwierzyć, że go nie ma, zastanawiałem się czy mogłem zrobić coś więcej by go obronić. Ją trapiły podobne myśli. Nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo bolało ją to, że od miesiąca jej rodzice nie podjęli z nią żadnej próby kontaktu. Zupełnie jakby ją skreślili, wymazali jej numer, wygumowali jej imię z listy członków rodziny. Betty była bardzo wrażliwa.

 Chciałbym by spędziła te święta ze mną, traktowałem ją jak rodzinę, ale nie zamierzałem odciągać jej od rodziców. Uważałem ich za potworów, nie wyobrażałem sobie, jak można było tak potraktować własną córkę, ale dla niej wciąż byli rodzicami. Jedynymi jakich miała. Nie tak łatwo odciąć się od ludzi, którzy Cię stworzyli i wychowali. Kłócimy się z nimi, czasem się ranimy, ale nie przestajemy się kochać. Betty była bardzo zraniona, skrzywdzona i urażona, ale nie przestawała kochać. Bardzo mi to imponowało, ja bym tak nie potrafił. Arthur Conan Doyle napisał kiedyś, że człowiek, którego nie kocha żadna kobieta, musi być naprawdę okropny. Zgadzałem się z tym całkowicie.

- Może zadzwoń do nich? - zaproponowałem, siadając obok - Może zrób pierwszy krok?

 Betty przez chwilę wyglądała jak na wybudzoną ze snu, ale potem zrozumiała to co do niej powiedziałem.

- Nie rozumiesz, Jug -westchnęła, wracając na chwilę do świata rzeczywistego- Tu nie chodzi o nich, tylko o mnie. Zbliżają się święta, a ja kompletnie nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie umiem poprowadzić świąt, bo nigdy ich nie przeżyłam. Oświeć mnie, ale święta chyba nie polegają na tym, że udaje się szczęście i słucha o tym, jaki to Archie nie jest wspaniały, prawda. Chcesz ze mną o nim porozmawiać?

 Zaśmiałem się, wyczuwając sarkazm w jej głosie.

 - Niekoniecznie. Nigdy nie miałaś świąt? Nigdy się z nich nie cieszyłaś? No wiesz, Kevin, choinka...?

- Nigdy - jęknęła - W święta byłam czymś w rodzaju kopciuszka. Przynieś, wynieś, pozamiataj, uśmiechnij się. Tęsknił byś za czymś takim? Bo ja, mówiąc szczerze, nie bardzo.

 Skinąłem z wdzięcznością, gdy Pop przyniósł nasze zamówienia i wgryzłem się w burgera. Moją głowę również zaprzątały pewne myśli, miałem własne zmartwienia. Chciałem dać jej jakiś prezent, ale nie miałem ani pomysłu, ani specjalnie pieniędzy. Oczywiście, mogłem coś napisać, ale frazes, że liczą się chęci, wydawał mi się dosyć oklepany. Zasadniczo, uznawałem, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.

 No nic, Betty nie mogła przy mnie liczyć na bogaty prezent, ale wpadłem na coś innego. Dam jej święta, te których nigdy nie miała. 

- Betts - chwyciłem ją za dłoń i spojrzałem w oczy - Chcesz je spędzić ze mną? W sensie... no nie ma szans, że będę śpiewał kolędy i raczej nie założę czapki Mikołaja, ale mogę ukraść choinkę z lasu, ogarnąć pizzę i jakąś jemiołę do całowania. Jesteś chętna?

 Przez chwilę rozważała moją propozycję, ale następnie jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Uwielbiałem, gdy się uśmiechała, to było jak powiew chłodnego wiatru w gorący dzień, jak balsam na spieczone dłonie, jak promień słońca, który przebijał nawet najczarniejsze chmury. Upiększała mój świata, każdą godzinę, którą ze mną spędzała. Byliśmy inni, a jednak podobni. Wiem, że zaczyna to wyglądać jak ckliwy melodramat, ale tak właśnie było. Nic nie poradzę, ja tylko opisuję.

 Betty wzięła do ręki krążek cebulowy i spojrzała zalotnie.

- To było zdecydowanie najgorsze zaproszenie, w dziejach ludzkości, Forsythe - oceniła krytycznie, ale powstrzymywała się od śmiechu - Naprawdę chcesz? No wiesz, to raczej czas rodziny...

- Jesteś dla mnie kimś więcej - przerwałem stanowczo - Ty na ten przykład nigdy ode mnie nie odeszłaś.

- Myślę nad tym średnio kilka razy dziennie, ale jesteś za dobry w łóżku.

- Przyjemność po mojej stronie - zapewniłem, parskając śmiechem - To co, wspólne święta?

- Przyjemność po mojej stronie - zapewniła, upijając łyk koktajlu.

 Siedzieliśmy, jedząc, pijąc i żartując, śmiejąc się z siebie nawzajem i wierzcie mi, lub nie wierzcie, ale wszystko było dobrze. Po prostu dobrze.

Szkoda tylko, że była to jedynie cisza przed burzą, która miała się rozpętać w pierwszych dniach nowego roku. 

***

 Galeria Riverdale zawsze świeciła się jak kula disco, ale w święta świeciła się jeszcze bardziej. Od dobrych dwóch godzin chodziłem z Toni po wszystkich sklepach i szukałem czegoś, co wywołało by efekt wow na mojej twarzy. Niestety, to co było ładne, było również drogie. Oczy Toni świeciły się jak monety, gdy przechodziliśmy obok sklepu z biżuterią, na którą nie byłoby mnie stać nawet, gdybym sprzedał nerkę, wątrobę i prawe płuco.

 Cieszyłem się, że zgodziła się mi pomóc, bo nie miałem już na kogo liczyć. Kevin mnie unikał, Cheryl się mną brzydziła, a Sweet Pea i Fangs... cóż, o ile Fangs mógłby rzeczywiście pomóc, o tyle Sweet Pea uparłby się na jakąś głupią rzecz i nie dałby nam żyć. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem tego gościa, skoczyłbym dla niego w ogień, ale w kwestii pomocy przy prezentach był kompletnie beznadziejny.

- Jug - Toni chwyciła mnie za ramię i odciągnęła od księgarni - Będzie prościej jak powiesz mi czego szukamy. Bo nogi już mnie bolą.

- Wybacz - westchnąłem, przecierając oczy - Fiksuję. Chcę by te święta były niezapomniane, to wszystko. Zależy mi na niej, nie chciałbym jej zawieść.

- Nie zawiedziesz - położyła mi rękę na ramieniu - Dla niej największym prezentem jest to, że może być tam razem z Tobą. Kocha Cię, niczego jej nie musisz udowadniać.

 Pewnie miała rację, ale i tak chciałem dać coś Betty. Podjąłem decyzję, a gdy już się czegoś uczepiłem, to nie było możliwości, bym o tym zapomniał. Toni chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę kilku sklepów z ubraniami. Przeglądaliśmy każdy jeden regał, a ja na każdą jedną rzecz kręciłem nosem. Wreszcie moja przyjaciółka zaklęła szpetnie i tupnęła z frustracją nogą. 

 Pomagała mi, doskonale wiedziałem, że mogłaby robić w tym czasie cokolwiek innego, a marnowała go ze mną na szwędanie się bez celu po galerii. Wcisnąłem Betty kit, że idę poszukać w lesie jakiejś choinki, a ona w tym czasie piekła ciastka. Wzięła sobie na poważnie te święta, również chciała by były idealne, tym bardziej, że po raz pierwszy będą one jej własne. 

 Jak to było? A,tak, jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. 

 Wierzcie mi, widok Betty, całej umazanej mąką, czerwonej ze złości i bliskiej płaczu, bo nie umiała piec był wart grzechu. 

- Jughead - jęknęła Toni - Powiedz mi proszę, co ona lubi?

- Seks.

- Tego wiedzieć nie musiałam - wywróciła oczami i walnęła mnie w ramię - No, ale przypuszczałam. Mimo wszystko, nie bardzo pasuje kupować na święta bieliznę. Może słucha jakiejś muzyki? Może ma jakiegoś ulubionego autora? Jakąś książkę? Do cholery, jesteś jej chłopakiem, jak możesz nie wiedzieć co jej kupić! 

- Spadaj - pokazałem jej język - Jestem facetem, nie znam się na gustach kobiet. Najchętniej spytałbym się jej co chciałaby dostać, ale uparła się, by była to niespodzianka. 

 Toni zachichotała.

- Wszyscy jesteście tacy sami. Dlatego powstały lesbijki. Ja już,w każdym razie, nie mam pomysłu. 

 Nagle przestałem słyszeć słowa, które do mnie wypowiadała, moje oczy podążały już za chłopakiem, który ewidentnie starał wtopić się w tłum. Kevin miał na sobie długi, kremowy płaszcz, rozglądał się niespokojnie na wszystkie strony, jakby bał się, że ktoś go może rozpoznać. Przypomniałem sobie, że od trzech dni nie było go w szkole, a dziś szeryf Keller przyjechał i oznajmił, że jego syn jest chory.

 Cóż, Kevin zdecydowanie wyglądał na zdrowego i w pełni sił. Moje instynkty i wrodzona ciekawość dały o sobie znać. Przestałem rejestrować każdy inny bodziec, mój mózg pilnował tylko tego, by nie zgubić swojego przyjaciela.

- Ej, głąbie! -Toni pstryknęła na palcach przede mną - Rozmarzyłeś się?

 Bez słowa wziąłem ją za rękę i pociągnąłem za Kevinem. Chłopak zmierzał do wyjścia z galerii, coś ewidentnie chowając w kieszeni płaszcza. Miał rozbiegany wzrok, tak znajomy dla ludzi, którym grozi niebezpieczeństwo, którzy wplątali się w jakiś problem, z którego ciężko im było wyjść. Pamiętałem ten wzrok aż za dobrze. Tata rozglądał się dokładnie tak samo, gdy chował do samochodu narkotyki.

 Kevin, w co ty się wplątałeś?

 Toni nie szarpała się, rozumiejąc, że stało się coś ważnego. Byłem jej cholernie wdzięczny, w ciszy podążała za mną, a jej twarz przybrała zaciekawiony wyraz. Rzucała mi tylko co jakiś czas niepewne spojrzenia.

 Kevin przyśpieszył kroku, omijał wszystkie sklepy, jasnym było, że nie przyszedł tutaj na zakupy.  Po chwili opuścił teren galerii i skierował się w stronę jednego z zaułków, czym dał mi pewność, że coś jest nie tak. Czułem się trochę winny, nie chciałem śledzić przyjaciela, ale co miałem poradzić? Nie mogłem przecież pozwolić by coś mu się stało. 

 Ostre, mroźne powietrze zakuło mnie w płuca. Na dworze było już ciemno, co kilka metrów świeciły się latarnie, z których padało słabe, żółte światło. Na ulicy nie było zbyt wielu ludzi, śnieg skutecznie zniechęcał wszystkich do nocnych spacerów. Jak ważny powód musiał mieć Kevin, by wyjść z domu na takiej pogodzie i na takim mrozie? Przyśpieszyłem kroku, śnieg zacinał coraz mocniej, a ja nie mogłem stracić go z oczu.

- Co się dzieje, Jug? - szepnęła Toni, z której ust wyłaniała się srebrzysta para - Za kim idziemy?

- Kevin - wyjaśniłem niecierpliwie, ciągnąc ją za sobą - Ostatnio dziwnie się zachowuje. Spójrz, to tamten chłopak.

 Kevin rozejrzał się i skręcił w boczną uliczkę. Podszedłem do rogu i delikatnie wysunąłem twarz. Czułem obok siebie niespokojny oddech Toni. Sam nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem, ale nie było nawet mowy o pomyłce.

 Na środku ciemnego zaułku stał Kevin, patrząc niespokojnie na Archiego Andrewsa, który uśmiechał się krzywo. Rudzielec miał na sobie nowiutką kurtkę puchową, z kapturem obitym futrem, na którym roztapiały się płatki śniegu. Moje serce stanęło, przypomniała mi się rozmowa, którą przeprowadziłem z Betty w zeszłym miesiącu, podczas której głośno wyraziłem swoje zdanie, że to właśnie Archiego podejrzewam o popełnienie wszystkich zbrodni.

 Fakt faktem, nie miałem dowodów. Miałem tylko przeczucie.

 No, ale nie chciało mi się wierzyć w to, że ten idiota mógłby zrobić cokolwiek Betty. Jasne, zdradzał ją, skrzywdził ją i upokorzył na balu Halloweenowym, ale w dalszym ciągu mało prawdopodobnym był fakt, żeby chciał ją skrzywdzić w sposób fizyczny. Ścisnąłem mocniej rękę Toni, którą dalej trzymałem i zacząłem wsłuchiwać się w ich rozmowę. Nie mogłem przepuścić żadnego fragmentu. Kevin nienawidził Archiego, dlaczego więc miałby się z nim spotykać w takim miejscu i o takiej porze.

- Spóźniłeś się. 

 Głos Archiego był jak zwykle kpiący i pewny siebie. Nie zadawał sobie nawet trudu, by ściszyć ton. Głos Kevina natomiast drżał. Z zimna? Przypuszczałem, że ze strachu.

- Wybacz, nie chciałem, by ktoś mnie zobaczył. Mam to.

 Kevin wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę, którą podał swojemu rozmówcy. Archie uśmiechnął się i wziął ją do ręki. Otworzył paczuszkę i wyjął z niej plik banknotów spiętych gumką recepturką. Wytrzeszczyłem oczy, bo była to kwota, jakiej nigdy nawet nie widziałem. Dług? Opłata? Rata? Dlaczego Kevin dawał mu tyle pieniędzy? Palce rudowłosego chłopaka przejechały po banknotach, licząc je szybko.

- Chyba się zgadza. Nikt Cię nie śledził?

- Nikt - stwierdził Kevin - Jesteśmy kwita? Dasz im spokój?

 - Powiedzmy - usta Archiego rozciągnęły się ponownie -Na przyszłość lepiej pilnuj jakie umowy zawierasz.Jesteś tutaj z własnej winy.

- Jestem tutaj - warknął Kevin - Bo chciałem być dobrym przyjacielem. Popełniłem błąd. Chciałem pozbyć się wilka i zatrudniłem do tego sępa. Nienawidzę Cię, Andrews.

 Archie zaśmiał się cicho i podszedł do Kevina, patrząc mu prosto w oczy. Przez chwilę nikt nic nie mówił, nawet lampy za nami przestały trzeszczeć. Świat zastygł w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Zacisnąłem pięść na nożu, gotów w każdej chwili ruszyć na pomoc przyjacielowi. Rudowłosy jednak nie wydawał się dziś skory do bitki. Poklepał tylko Kevina po policzku i uśmiechnął się z politowaniem.

- Chciałeś się go pozbyć - przypomniał mu - Mieliśmy plan, doskonale wiedziałeś co zamierzam zrobić, powiem więcej, obiecałeś mi za to zapłacić. Dlaczego nagle zmieniłeś zdanie? To przecież Ty zainicjowałeś całą tę akcję.

- Zmieniłem zdanie - głos Kevina stał się ostry - Bo nigdy nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Obawiałem się, że może chcieć ją wykorzystać, byłem naiwnie głupi wierząc, że jesteś dla niej odpowiedni. Popełniłem błąd, największy w moim życiu, a teraz go naprawiam. Bierz tę kasę i zostaw ich w świętym spokoju. 

 Archie parsknął i skierował się do wyjścia z zaułku. Zareagowałem szybko, odwracając się w stronę Toni i wpijając się w jej usta. Ta strategia już raz zadziałała, a jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Dziewczyna była zaskoczona, ale szybko odpowiedziała, pakując palce w moje włosy i przyciągając mnie do siebie. Nie było szans, by ktokolwiek nas rozpoznał. Kątem oka obserwowałem jak Archie znika za rogiem. Kevin postał jeszcze chwilę, załkał cicho i również wyszedł, kierując się w drugim kierunku. 

 Oderwałem się od Toni tak szybko jak mogłem i spróbowałem złapać oddech. Dziewczyna oczekiwała wyjaśnień, czułem to w jej spojrzeniu. Nie chciałem jednak tłumaczyć niczego tutaj, sam musiałem pierwsze uświadomić sobie rangę sytuacji, którą usłyszałem. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę galerii.

- Już prawie zapomniałam jak całujesz - zachichotała.

- Mogę powiedzieć to samo - odparłem zamyślony - Dalej jesteś cynamonowa.

 Drzwi do galerii otworzyły się, a ja poczułem jak do palców wraca mi krążenie. Wraz z krążeniem wrócił zdrowy rozsądek i obawy. Łudziłem się, starałem to z siebie wyprzeć, ale w głębi duszy doskonale rozumiałem sens ich rozmowy, mimo, że dla każdej innej osoby byłaby ona niejasna.

 Kevin MNIE sprzedał. To było oczywiste.

 Dlaczego w tym cholernym mieście nikt nie mógł być po prostu dobry?

***

 Powrót do przyczepy był długi i nużący. Pożegnałem się Z Toni przed galerią i pospacerowałem spokojnie, nie spiesząc się wcale. Miałem o czym myśleć. Chciałem nie pokazywać tego, jak bardzo zabolał mnie fakt, że Kevin jedynie udawał mojego przyjaciela. Właśnie dlatego nie lubiłem ludzi, właśnie dlatego nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Przywiążesz się, polubisz, zaufasz, a na koniec wbiją Ci nóż w plecy. Otworzysz się na kogoś, dasz mu dostęp do swoich najbardziej wrażliwych uczuć i wspomnień, a potem ten ktoś wykorzysta to wszystko przeciwko Tobie.

 Dlaczego tak wiele było w ludziach kłamstwa, nienawiści i uprzedzeń? Dlaczego tak wiele było fałszu? Smutny fakt, do naszej zagłady wcale nie potrzeba pandemii, wojny nuklearnej czy inwazji obcych. My sami się wyniszczamy, powoli, ale skutecznie. W pogoni za pieniędzmi, reputacją czy własnymi zachciankami zostawiamy za sobą zgliszcza, złamane serca albo nawet odebrane życia.

 Dlaczego nie możemy żyć ze sobą w zgodzie? Akceptując jedni drugich, nie wcinając się między nieswoje sprawy?

 Ilu ludzi musi jeszcze umrzeć, ile łez musi upłynąć, byśmy wreszcie zrozumieli, że wspinanie się po trupach do celu jest złe?

 Kopnąłem wściekle kamień, ten dzień był okropny. Nie kupiłem prezentu dla Betty, podsłuchałem jak Kevin naprawia swój błąd. On chciał się mnie pozbyć. Nie rozumiałem tylko dlaczego, przecież nigdy nic mu nie zrobiłem, wydawało mi się, że nie jesteśmy w złych relacjach. Tymczasem on zbliżył się do mnie, pomógł mi, by zyskać moje zaufanie, a nawet wykorzystał Betty.

 Dlaczego wszyscy mnie nienawidzili? Co ja zrobiłem tym wszystkim ludziom, czym zasłużyłem sobie na nienawiść, którą mnie atakowali? Przez pamięć przebiegły mi wszystkie te chwile, w których cierpiałem z ich powodu. Nieprzespane noce, które były moją zapłatą za to, że całe życie szedłem własną drogą, na przekór wszystkim. I nagle, w jednej chwili zrozumiałem.

 Ludzie nie lubią inności.

 Od małego dziecka, uczą nas jak być częścią systemu, trybikiem w wielkiej machinie społeczeństwa, która miała współpracować z innymi. Nie byłem człowiekiem, a jedynie numerkiem na liście, częścią, która musiała działać tak, jak jej każe ktoś inny. Poszło to do tego stopnia, że nie mogliście nawet zinterpretować lektury szkolnej na własny sposób, bo ktoś narzucał wam utarty z góry projekt.

 Nie chcę być częścią takiego społeczeństwa.

 Wszedłem do przyczepy wzdychając głośno i ściągając kurtkę ze swoich barków. Poszukałem wzrokiem Betty, a do mojego nosa doleciał piękny, zapomniany już niemal zapach. Zapach świeżych ciastek, gorącego piernika, który zawsze piekła moja mama, nim postanowiła kopnąć mi w dupę i wyjechać z moją siostrą. W sumie mogłem się z nią skontaktować, ale po co? Była dorosłą kobietą, dobrze wiedziała co robi, zostawiając mnie.

 Betty siedziała na fotelu, uśmiechając się wesoło, a przed nią stał spory talerz wielkich ciastek, posypanych obficie cukrem pudrem. Mój brzuch dał mi znać, że najwyższy czas pomyśleć o pierścionku zaręczynowym. Tyle, że mój brzuch nie był dobrym doradcą. Kazałby mi się oświadczyć nawet koniowi, jeśli tylko ten koń ugotowałby mu coś dobrego.

 Poziom był wyrównany, ale jednak Betty była trochę bardziej seksowna od jakiegoś konia.

- Ładnie pachnie - skomentowałem, całując dziewczynę w czubek głowy - Nigdy tutaj tak ładnie nie pachniało.

- Piernik pachnie ładniej niż papierosy? - Betty udała zaskoczenie - No co ty, wydaje Ci się.

 Zaśmiałem się, biorąc jedno ciastko do ust. Dobra, moje kubki smakowe eksplodowały radością, jakby właśnie przeżyły dobry orgazm. Piernik rozpływał się w ustach , zalewał mnie swoją słodyczą. Byłem zaskoczony, bo przecież Betty nigdy nie piekła. Pomyślałbym nawet, że może poszła i go kupiła, ale w kuchni wciąż jeszcze były ślady mąki, a z piekarnika wciąż buchało gorące powietrze. Połknąłem i wyciągnąłem dłoń po kolejny kawałek, ale Betty zareagowała szybciej, walnęła mnie mocno w wierzch ręki i zgarnęła talerz z łakociami.

 Zwęziłem oczy w szparki, zabieranie mi jedzenia to był poważny błąd. Nie ważne, że była moją dziewczyną.

- To jest na święta, matole - poinformowała mnie, grążąc palcem - Piekłam to cały cholerny dzień. Myślałam, że się załamię, ale wyszło mi bardzo dobrze jak na  pierwszy raz.

- Nikt - wycedziłem przez zaciśnięte zęby - Nikt nie staje na drodze pomiędzy mną, a jedzeniem. To, że się całujemy i jesteśmy parą, nie daje Ci prawa do tak haniebnego i i okropnego czynu. Chcę tego placka, Betty, odsuń się, bo zamierzam go wziąć.

- Jakim cudem jesteś taki chudy?

- W przeszłości wielu ludzi dbało o to, bym nie jadł zbyt wiele - wzruszyłem ramionami - Teraz nadrabiam niedobory.

 Blondynka zachichotała i wzięła mnie za ramię, prowadząc w kierunku stołu. No tak, chciała pewnie pogadać, a ja jedne o czym myślałem to ten piernik, który tak ładnie pachniał. Dodała dużo cynamonu, ciekawe czy świadomie.

 Usiedliśmy, a Betty zaczęła opowiadać mi o tym jak spędziła dzień. Lubiłem jak do mnie mówiła, mógłbym słuchać jej głosu całymi dniami. Wielu chłopaków nie lubi słuchać tego, co mają do powiedzenia ich dziewczyny, ale ja lubiłem. Betty mogłaby gadać o czymkolwiek, o gospodarce w Ugandzie, o złym wpływie dwutlenku węgla na atmosfere, nawet o tym, że przycięła końcówki włosów o dwa milimetry i uważa, że wygląda lepiej, słuchałbym jej zawsze z zapartym tchem.

 Swoją drogą, dziewczyny, taka rada. My nie widzimy, że skróciłyście włosy o parę centymetrów albo, że zmieniłyście kolor farby na jeden ton jaśniejszy. Betty musiałaby zgolić się na łyso i pomalować na czerwono, to wtedy może bym coś zauważył. Nas, facetów, nie stworzono do zauważania takich szczegółów. Nie wymagajcie od nas niemożliwego.

- Znalazłeś jakąś choinkę? - zapytała nagle, wyrywając z zamyślenia - Wyciągnęłam spod łóżka jakieś stare ozdoby, ładne są, wystarczy je umyć.

- Las jest pełen drzew - wzruszyłem ramionami - Problem polega na tym, by pośród wszystkich znaleźć to jedno idealne, stworzone dla Ciebie.

- Widać, że jesteś pisarzem - trzepnęła mnie w ramię - Nikt inny nie porównałby społeczeństwa i poszukiwania drugiej połówki do lasu. Co się stało, Jug?

 Spojrzałem na nią, uśmiechniętą, szczęśliwą, z rumieńcami na twarzy i śmiejącymi się oczyma. Była tak zaangażowana, tak radosna, jakby wreszcie znalazła swoje miejsce na świecie, jakby wreszcie znalazła spokój duszy. Jak ja mogłem jej to wszystko zrujnować? Nie miałem sumienia, by powiedzieć jej, że jej najlepszy przyjaciel ją wykorzystał, by pozbyć się mnie, jej obecnego chłopaka. Kevin popełnił błąd, straszny i okropny, ale ludzie popełniają błędy, taka już ich natura. Ostatecznie przecież go naprawił, prawda? Wziął na siebie odpowiedzialność, spłacił dług, który zaciągnął.

 Teraz, siedząc z Betty, patrząc jak cudownie wygląda z mąką we włosach, w mojej koszulce, która była na nią za duża i dłońmi, które bawiły się moimi palcami, tamta sprawa nie wydawała mi się poważna. W każdym razie nie na tyle, by zniszczyć Betty jej pierwsze święta. Przecież nic takiego się nie stanie, jeśli wyznam jej wszystko już w nowym roku, prawda?

 Wstałem, podszedłem do niej i pocałowałem czule, delektując się smakiem jej ust, na których wyczuwałem smak piernika. Dziewczyna owinęła ręce wokół mojej szyi i przycisnęła się bliżej do mnie. Jeśli będę musiał cierpieć tylko dlatego, że chciałem ją uszczęśliwić, to zgadzam się na to. Złapałem ją w talii i uśmiechnąłem się do niej, gdy już się do siebie oderwaliśmy.

- Nic się nie  stało - skłamałem - Źle odczytałaś metaforę. Porównałem siebie do poszukującego, a Ciebie do drzewa. Spośród wszystkich innych, to Ty jesteś idealna. Ot, cały sens wyjaśniony.

- Uznajmy, że Ci wierzę - parsknęła - Na przyszłość, nie porównuj dziewczyn do drewna, to nie jest dobry komplement. Niejedna dała by Ci w twarz, bo wyczytałaby w tym porównanie do deski.

 No tak, kobiety i ich dziwne czytanie między wierszami. Jeśli będą chciały znaleźć coś, do czego się przyczepią, to to znajdą.

- Ty deską nie jesteś - pocałowałem ją w czoło - Zapewniam.

***

 Jeśli ktoś kiedykolwiek zapyta mnie o najlepsze święta, które przeżyłem, to nie będę zastanawiał się ani przez chwilę. Przypomnę sobie wtedy uśmiechniętą Betty w sukience, która cała promieniała radością, gdy komplementowałem jej ciasto. Przypomnę sobie zapach jodły, którą we dwoje ubraliśmy. Przypomnę sobie śmiech blondynki, gdy oblałem się barszczem z torebki i ból, który temu towarzyszył. Właśnie dlatego nie lubiłem ubierać się elegancko na wigilię. Wystarczyła kropla barszczu, a już cała koszula była do wyrzucenia. Niestety, Betty uparła się, że w ten jeden dzień w roku muszę założyć coś innego niż flanelę. Związek to sztuka kompromisów, co?

 Nie było dwunastu dań, nie było bogato zdobionej choinki, nie było sztucznych uśmiechów i tłumów gości. Nasze pierwsze święta spędziliśmy razem, ciesząc się swoim towarzystwem, żartując z siebie nawzajem i obgadując ludzi, którzy przygotowywali się do świąt od miesiąca. Nam wystarczyły dwa dni, a wszystkiego było aż nadto.

 W pewnym momencie przyszedł jednak czas, by dać sobie nawzajem prezenty. Betty była w swoim żywiole, zapewne już kilka tygodni wstecz miała wymyślony i upatrzony upominek dla mnie i była ciekawa co też ja mogę dać jej.

 Cóż, jedno było pewne, nie spodziewa się tego.

 Stanęliśmy pod choinką, ciesząc się jej pięknym zapachem. Spojrzałem na moją dziewczynę i dech mi zaparło. Wyglądała cudownie, wprost nie mogłem uwierzyć, że tak wspaniały skarb jak ona znajduje się pod dachem tak żałosnej przyczepy jak moja. Swoją drogą, popatrzcie jaka ciekawa analogia. Jezus też urodził się w szopie. Nawet najwspanialsze rzeczy mogą stać się w najgorszych miejscach.

 Ściskałem za plecami małe pudełko, które wcześniej owinąłem wstążką. Bardzo chciałem by było idealnie, marzyłem o tym, by Betty zapamiętała te święta na zawsze. Postanowiłem pozwolić zrobić jej pierwszy krok. Wyciągnęła w moją stronę torbę i uśmiechnęła się nieśmiało.

- Liczę, że Ci się spodoba - powiedziała, patrząc mi w oczy - Nigdy jeszcze nie miałam takiego problemu z prezentem dla chłopaka. Jesteś inny niż wszyscy, Jughead.

 Uśmiechnąłem się, biorąc od niej torbę. Otworzyłem ją i uśmiechnąłem się jeszcze szerze. Znajdowała się tam tylko jedna rzecz, ale jakże wyjątkowa. Przyjrzałem się czarnej okładce książki, nie było na niej żadnego obrazka, żadnej notatki. Jedynie złote litery układały się w napis: F.P.Jones III. To była moja książka, ta sama, którą pisałem, którą aktualizowałem. Betty musiała ją dla mnie wydrukować i obrobić. Delikatnie przejechałem po jej grzbiecie. To był pierwszy egzemplarz mojej własnej powieści.

 Zabrakło mi słów, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Wyciągnąłem więc w jej stronę pudełeczko, które dla niej miałem. Dziewczyna zaczerwieniła się i rozwiązała kokardkę.

 Moje serce uderzało jak szalone. Ona zrobiła mi najcudowniejszy prezent na całym świecie, a ja miałem dla niej...

- Tutaj nic nie ma - wzrok Betty zjechał na mnie - Pomyliłeś pudełka?

- W zasadzie, to nie - podszedłem do niej i złapałem w talii - Myślałem nad tym co Ci dać, czego mogłabyś chcieć. Chciałem dać Ci to, co jest najpiękniejsze na świecie, bo na to właśnie zasługujesz. Tylko, że Ty masz wszystko, Betty, nie wiedziałem więc czego jeszcze mogłabyś chcieć. Więc postanowiłem, że dam Ci wszystko co mam. Moje serce, moja miłość... wszystko. To niewiele, ale dla mnie to bardzo ważne, byś wiedziała. Nie mogę dać Ci wiele, choćbym chciał, ale daję Ci siebie. To jest na zawsze.

 Pocałowałem ją, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piesi. Za oknem padał śnieg, z radia leciała jakaś tandetna piosenka, a ja całowałem najwspanialszą kobietę na świecie, z którą chciałem spędzić resztę życia, teraz byłem tego absolutnie pewny. Dałem jej to, co było dla mnie najcenniejsze, to, czego nie dałem wcześniej nikomu innemu. Dostała moją wolność, zapakowaną w to wyznanie. Nie wątpiłem, że zrozumiała. Świadczył o tym łzy, które spływały po jej twarzy. Gdy oderwała się ode mnie, jej oczy były zaczerwienione.

- Wiesz, że niczego więcej nie chcę. O nic więcej nie proszę. Te święta są idealne.

 Uśmiechnąłem się, przytulając ją do siebie, rozkoszując się jej ciepłem i nadzieją, że to pierwsze z wielu świąt, które nas czekają.

- A tak szczerze - Betty uniosła brwi - Zapomniałeś, prawda?

- Jak Ty mnie dobrze znasz, Elizabeth Cooper.

 Pocałowała mnie, owijając swoje ręce wokół mojej szyi, a ja zrozumiałem co to miało znaczyć. Mieliśmy siebie, inne prezenty były niepotrzebne. Nagle telefon Betty zawibrował, a ona oderwała się ode mnie. Przez jedną chwilę, jej twarz zbladła, a usta ściągnęły się w zdziwieniu. Trwało to ułamek sekundy, ale ja zdążyłem to zauważyć. I myślałem o tej jednej sekundzie przez całą noc, podczas całowania, seksu i wspólnego leżenia.

 Coś ją przestraszyło.

























__________

__________

Heeeeej!

 No dobra, o to najgorszy świąteczny rozdział w życiu, ale cóż, starałam się xD Ciężko wbić się w świąteczną atmosferę w lecie, ale zrobiłam co w mojej mocy. Wyobraźcie sobie minę mojej mamy, gdy weszła do pokoju, a z głośników leciało mi "BÓG SIĘ RODZI". Tak, pisałam to w czerwcu.

No nic, następny rozdział będzie lepszy. Kevin, coś Ty zrobił? Jak myślicie, dlaczego tak postąpił? Jak to się rozwinie? Co przestraszyło Betty?

 W następnym rozdziale... dowiecie się tego.

 Tymczasem, proszę o opinie i komentarze, dokładnie tak jak zwykle. Liczę na was, Tygryski!

Zostały nam dwa rozdziały i dwie części epilogu, więc przygotowujemy się do grande finale. Gdy już zakończę to opowiadanie, od razu zacznę z nowym. "Lalki" już czekają na publikację!

 No dobra, to tyle na dzisiaj. Do następnego!

 Seeeeee Yeaaaaaa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro