Rozdział 11 1/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy Homme był młodym chłopcem, często przesiadywał w bawialni dam dworu - znudzone monotonnymi zajęciami kobiety uwielbiały jego niewinne niezrozumienie świata oraz uprzejme podejście do wszystkich i wszystkiego. On natomiast mógł zasmakować wspaniałych przekąsek i posłuchać ciekawych opowieści.

Jedną z nich była legenda o Cierniowym Lesie.

Poznał ją niedługo po zamieszkaniu w zamku. Wtedy pierwszy raz, przez przypadek wszedł do bawialni. Szukał jadalni, a tymczasem zastał kilkanaście wpatrzonych w niego par oczu. Spanikował wtedy i zaczął przepraszać, a wystrojone w dzienne suknie kobiety rozczuliły się nad nim i przygarnęły go do swojego grona.

Jedna z nich, żona konetabla, usadziła go na swoich kolanach i podała mu talerzyk z tartą jabłkową. Gdy on się zajadał, a reszta dam dworu zajmowała się robótkami ręcznymi, ona opowiadała im wszystkim zasłyszaną na targu historię.

- Podobno gdzieś przy południowym brzegu, na granicy z Vechną, brzozowy bór z dnia na dzień zniknął. Na jego miejscu pojawiły się drzewa tak wysokie, że ich liście giną w chmurach - mówiła swoim delikatnie szorstkim, przesadnie przejętym głosem. - Rolnik z pobliskiej wioski poszedł to sprawdzić. Wrócił dopiero trzy dni później. Był bez ręki i jednego oka. Gdy wypytywali go o to, co się stało, mówił, że widział straszne kreatury. Nie zdążyli dowiedzieć się niczego więcej przed jego śmiercią. Od tamtej pory nikt nie odważył się tam zapuścić, ale mówi się, że z dnia na dzień potworny bór robi się odrobinę szerszy.

Wtedy nikt nie przejmował się takimi plotkami. Damy dworu beztrosko kontynuowały wymienianie się historiami, a dziecko dotrzymujące im towarzystwa szybko dawało się porwać znacznie ciekawszym opowieściom i słodkości rozpływającego się w ustach kruchego ciasta.

Trzeba było czekać dwa lata, zanim tajemniczy bór, który zdążył zamienić się już w las, wzbudził niepokój nie tylko okolicznego ludu, ale zwrócił uwagę również Poing Rouge. Król wysyłał tam ekspedycje, które nie wracały. Lata później potężne drzewa zaczęły wyrastać na linii brzegowej również w innych państwach, a teraz stanowiły poważne zagrożenie całego kontynentu.

Kto wie, co będzie za dwadzieścia lat, jeśli nikt nie powstrzyma rozrastającego się Cierniowego Lasu, pożeracza wiosek i domu najstraszliwszych potworów.

Kiedyś Homme myślał, że rozwiązanie znajdzie w jego sercu - tam, gdzie rósł pierwotny brzozowy borek, tam, gdzie wszystko się zaczęło. Wyruszając na wyprawę, już jako niezależny rycerz, nie wiedział jednak, na co się pisze. Zadziałał zbyt impulsywnie, popełnił wiele błędów, i cudem uszedł z życiem. Ta podróż przyniosła mu chwałę, ale dla niego była to osobista porażka.

W ogóle nie nauczył się na swoich błędach. Nową misję zaczynał z dwoma towarzyszami, których obiecał sobie chronić. Skończyli rozdzieleni, żaden bezpieczny, za to wszyscy niegotowi na to, co może przynieść im los. Frustracja narastała w Homme, któremu zachowanie spokoju przychodziło tym razem z niezwykłą trudnością. Otoczenie tymczasem wcale mu nie pomagało.

Otaczała go bezkresna, absolutna Cisza. Nie dochodził do niego żaden szum wody czy wiatru. Niemal nie słyszał dźwięku własnych kroków i łamanych gałązek. Miał wrażenie, jakby jakaś nieodczuwalna siła tępiła jego zmysły. Jakby był na dnie oceanu.

W lesie było jaśniej, niż na zewnątrz. Drzewa miały białą korę, a skrawki nieba przebijające się przez liście przybierały szkarłatny odcień. Wydawało się, że cały czas trwa wczesny wieczór, kiedy słońce już zniknęło za horyzontem, ale gwiazdy wciąż nie mogły się pojawić.

Zatrzymał się, żeby odetchnąć. Od rozstania z Kiaranem cały czas walczył z chęcią powrotu. Powtarzał sobie, że będzie dobrze, ale wtedy przypominał sobie ten żałosny wizerunek człowieka owładniętego strachem i bezradnością. Serce było rozdarte, a rozum nie dawał rady przeanalizować wszystkich za i przeciw. Ten dylemat powoli wysysał z Homme wszelkie siły.

Adrenalina nie była w stanie pobudzić zmęczonego po całym dniu umysłu, który dodatkowo otępiała monotonia. Wszystko wokół wyglądało tak samo, a pnie drzew przypominały pręty klatki.

Coś w środku chciało, żeby Homme dał sobie z tym wszystkim spokój, skulił się na stercie suchych liści i pozwolił sobie na płacz. Może w tym czasie wszystkie problemy rozwiązałyby się same?

Zaśmiał się, lecz w jego głosie nie było żadnej wesołości. Słabość. Słabość znów próbowała przejąć nad nim kontrolę.

"Jestem taki słaby" pomyślał, a jego nogi zaczęły pewniej stawiać kolejne kroki. "Obrzydliwie słaby. Zaślepiony wizją zwycięstwa i własnym egoizmem." Z każdą sekundą szedł coraz szybciej. "Niedoświadczony i popełniający błąd za błędem. Marna imitacja prawdziwego rycerza." Z jego ust znowu wydobył się zduszony chichot. "No, kochani! Będziecie mogli mnie obwiniać do woli gdy tylko dopilnuję, byście wrócili bezpieczni do domu!"

Zmęczenie ostatnich dni i tylko jedna, marna dawka snu dawały się we znaki. Gdy przyjdzie czas konfrontacji z kreaturami Cierniowego Lasu, ten stan mógł zaważyć o jego porażce. Tylko, czy miał jakikolwiek wybór? Brakowało czasu na odpoczynek, więc albo odpuści i będzie żył w wiecznej hańbie i poczuciu winy, albo umrze, próbując wypić piwo, którego nawarzył.

Gdy między białymi drzewami dostrzegł plamę szarości, niemal uwierzył, że ma zwidy. Zwolnił, zmrużył oczy, a jego dłoń powędrowała do rękojeści miecza. Mijały długie sekundy, a on coraz wyraźniej widział kamienną rzeźbę stojącą między drzewami, niczym zaklęta ofiara Meduzy. Ale nie, to wcale nie było to. Żadna pokrzywdzona istota nie mogłaby posiadać tak pięknych, tak gęstych włosów, które im bliżej znajdowały się ziemi, tym bardziej przypominały róże w pełnym rozkwicie.

Posąg przedstawiał nimfę lamentującą nad własną, wyciągniętą dłonią.

Wszystkie mięśnie w ciele Homme automatycznie się spięły. Czegoś takiego jeszcze nie widział.

Sięgnął po jakiś kamyk i rzucił nim w rzeźbę. Nic się nie stało. Wszelkie powstałe przy tym dźwięki szybko zanikły, stłumione przez Ciszę.

"Huh... Spodziewałem się czegoś więcej" pomyślał. Nie odważył się odezwać na głos. Skręcił i ruszył w stronę wskazaną przez nimfę. Szedł jednak bokiem, by wciąż móc widzieć oddalający się od niego posąg.

To był zły pomysł.

Nawet nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku, kiedy jego stopa osunęła się po niezauważonym wcześniej urwisku, a on stracił równowagę. Próbował chwycić się cieńszego pnia, jednak ten natychmiast rozpłynął się w powietrzu. Spojrzał w dół, tylko po to, by zobaczyć pod sobą własny obraz odbijający się w tafli szkarłatnej wody. O ile to w ogóle była woda.

Zdążył tylko nabrać do ust powietrza, zanim zderzył się z chłodnym, gęstym płynem.

Wynurzył się niemal natychmiast. Łapczywie nabrał powietrza i przetarł oczy. Tym razem nie pozwolił, by zaskoczenie odebrało mu rozum, zamiast tego skupił się na otoczeniu. Natychmiast dostrzegł niebezpieczeństwo. Wystarczyło jedno zerknięcie, by natychmiast wrócił pod wodę.

"No, Monstre... Las chyba chciał, żebym cię odnalazł. Albo, żebym również padł ofiarą mary."

Biel drzew ustąpiła głębokiej czerni. Wokół szkarłatnego jeziora unosiła się niska, cienka warstwa gęstej mgły, a niebo jakby się obniżyło, teraz zimne, ametystowe. Homme zbliżył się do brzegu i odgarnął kłęby wysokiej trawy. Teraz lepiej mógł zobaczyć upiora i jego ofiarę.

Ledwo stłumił krzyk.

Promienie światła o nieznanym źródle przenikały przez ciało mary - kreatury pozbawionej oczu i nóg. Jej potężne, obsydianowe usta pęczniały i kurczyły się miarowo. Z każdym syczącym, charczącym oddechem, z potężnej paszczy zdobionej rzędami cienkich, długich jak palce zębisk sączyła się smołowata maź. Demon siedział na rzucającym się przez sen Monstre, a jego trzy pary długich rąk rozkładały się na wszystkie strony.

Przy tym koszmarze dullahany były tylko dziewczynkami na kucykach.

Homme postanowił zakraść się tyłem do mary. Gdy jednak próbował się ruszyć, jego ciało nawet nie drgnęło. Powieki nie dały się zacisnąć. Oczy cały czas były szeroko otwarte, a wzrok utkwiony w potwora. Spróbował jeszcze raz, aż po jego twarzy spłynęły krople potu. Nic z tego.

Co się z nim działo? Co go tak paraliżowało? Mara położyła swój pysk na klatce piersiowej Monstre i zamruczała, a wtedy jej ofiara zwiotczała i więcej się nie poruszyła. Nie było czasu!

Z każdą chwilą spędzoną na wpatrywaniu się w marę, Homme ogarniał coraz większy chłód. Wilgoć cieczy, w której się znajdował, zdawała się piąć w górę, coraz wyżej, wywołując dreszcze. Wkrótce doszła do szyi i wydobyła z rycerza całe wstrzymywane dotychczas powietrze.

Niebo znowu się obniżyło. Teraz było praktycznie tuż nad nimi, gotowe wszystkich przygnieść.

To nie mógł być koniec. Przecież nic się nawet nie zaczęło!

Ale ciało Homme wciąż odmawiało mu posłuszeństwa. Użył całej pozostałej mu siły woli, by odwrócić skupienie od potwora i skierować je na swoje ciało, by wyczuć, co je powstrzymuje.

Aż zrozumiał. Coś zaciskało się na jego sercu. Z całych sił wziął głęboki wdech. Coś paliło jego płuca, ale on odetchnął znowu i jeszcze raz. Bolało, ale próbował dalej rozluźnić wszystkie mięśnie i przejąć kontrolę nad własnym ciałem.

Czerwień puściła. Przechylił się gwałtownie w przód, prosto w trawę, gdzie z szelestem wylądowała jego głowa.

Normalnie nikt by tego nie usłyszał, ale Cisza postanowiła dać nagłym dźwiękom rozbrzmieć, aż stały się niemal ogłuszające. Dotarły głęboko do uszu Homme, który już wiedział, że jest za późno na ucieczkę.

Mara go usłyszała.

Kreatura nie rzuciła się na niego od razu. Najpierw wysunęła swój czarny język i przesunęła nim po policzku Monstre. Dopiero potem odwróciła się leniwie i zamruczała setkami głosów.

Homme nie myślał zbyt wiele. Natychmiast zaczął wygrzebywać się z jeziora, które było znacznie bardziej gęste, niż wtedy, kiedy w nie wpadał. Elementy zbroi przymocowane w strategicznych miejscach, choć zazwyczaj lekkie jak piórko, teraz dodatkowo go spowalniały.

Potwór podniósł się na swoich sześciu rękach, które okazały się dwa razy dłuższe, niż ludzkie. Zaczął niespiesznie kroczyć w stronę następnej ofiary, jednak każdy jego krok był ogromny. W tamtej chwili dzieliło ich może dwadzieścia metrów.

Walka rycerza o oswobodzenie stawała się coraz bardziej chaotyczna i wyczerpująca. Szkarłatny płyn przypominał już raczej ruchome piaski i choć nie był w stanie zatrzymać Homme na zbyt długo, to wystarczyło, by mara na spokojnie zdążyła go przechwycić.

Koniec zbliżał się nieubłagalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro