Droga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od kąd Jaskier powiedział niefortunnie dwa słowa minęło gdzieś spokjnie z pół dnia jak nie dużo więcej.

Geralt ciągle jechał na Płotce, ale i ona kiedyś musiała odpocząć. Będąc już niedaleko rzeki zatrzymali się na kilku godzinnym postuj. Geralt siadł z konia i zabrał Jaskra ustawiając go tak by mógł patrzeć na zachodzące niebo i na chwilę zapomnieć o wszystkim. Tak też się stało. Przymknął oczy czując delikatny wiatr na swoje twarzy. Oddychał już powoli jakby przestał się bać tego, że straci głos. A prawda była taka, że wierzył iż Tamara pomoże mu, wierzył, że uda się jej, wierzył, że jest potężna i da radę. Do tego była zniewalająco piękna.

Usnął choć było to dużym wyzwaniem. Sen miał taki jak zawsze a jednak inny. Śniła mu się piękna szatynka o zniewalającej urodzie chłodnej zimy. Do tego krótkie, bo do ramion kasztanowe włosy i piwne oczenta, które czasem, przy przypływie złości - Co nie ukrywajmy, zdarzało się dosyć często podczas rozmowy z naszym kochanym poetą  - wyglądały na wręcz czarne. Ujrzał jak niegdyś razem zagrali w karczmie. Wtedy go jeszcze nie lubiała, ale i na nią nadszedł czas, by go polubić. Niestety gdy Jaskier miał wyznać jej bardzo poetycko miłość, bo przez pieśń ona zniknęła zostawiając tylko list z krótkim, lecz nie zrozumiałym wytłumaczeniem i przeprosinami od serca. On również zniknął tylko, że dzień później, bo było mu nudno bez kasztanowłosej i tak zaczął jej szukać po świecie a zamiast ją znaleźć trafił na Wiedźmina.

Delikatne uderzenie wypudziło go z snu w którym chciał pozostać. Gdy otworzył oczy spostrzegł szare chmury na niebie a później Geralta walczącego z utopcami. Kiedy już został mu jeden utopiec drzewo zawaliło się przed Jaskrem uderzając go w uda. Chciał krzyknąć, chciał cokolwiek z siebie wydusic, ale nie potrafił.

- Jaskier! - krzyknął Wiedźmin. Nie dostał odpowiedzi co tylko jeszcze bardziej go zmartwiło - Jaskier do choler! - wrzasnął jeszcze głośniej i podszedł do drzewa by po chwili je podnieść o kilka centymetrów wyżej i odłożyć na bok.

Spojrzał na poetę, który miał zaszkolne oczy od bólu. Łzy ni jednej nie chciał wypuścić by nie pokazać swej słabości choć wiedział dobrze, że Geralt z Rivii i tak ma go już za słabełusza, nieudacznika i głupca. Z tym ostatnim trzeba się zgodzić, bo głupcem był, ale za to jakim słodkim głupcem.

- Nic Ci nie jest? - zapytał Geralt podchodząc do towarzysza, on jedynie kiwnął głową na nie i spróbował wstać co skończyło się tym iż prawie się przewrócił gdyby nie refleks Wiedźmina. - Tiaa. Jedziemy dalej, do jakiegoś miasteczka zanim całkowicie się rozpada i potwory wyjdą z swych nor - mruknął bardziej do siebie i zabrał Barda na ręce w stylu panny młodej po czym ruszył do Płotki. Dał go na siodło konne po czym sam usiadł i zaczął dosyć szybko jechać.

Przez dwie godziny, czterdzieści cztery minuty i trzy sekundy zdążyli prawie się zabić przez churagan, utopce mogły zabić cenną Płotkę, Geralt prawie został zabity. A co się teraz dzieje? Teraz są już niedaleko do Cthiewr. Widzą a raczej Geralt widzi już pierwsze budynki miasta. Gdy byli coraz to bliżej Wiedźmin nagle stanął i spojrzał na swojego towarzysza. Jaskrowi oddech zamarł na ustach a oczy były puste, ciało bezwładne a umysł pusty, ale tylko na chwilę, bo Geralt szybko siadł z konia i zaczął wykonywać reanimację, która dosyć szybko przyniosła oczekiwane skutki.

- Nie strasz mnie tak - mruknął zły podnosząc go z ziemi i znów dając na Płotkę na którą również sam wsiadł. - Jesteśmy już blisko. Ktoś będzie wiedział gdzie ona jest? - zwrócił się do niego choć wiedział, że nie uzyska odpowiedzi.

Ruszył, więc szybkim tempem by uratować swego przyjaciela. Jedynego. Prawdziwego. Kochanego. Choć czasem wkurwiającego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Coś wam nie pasuje w tych rozdziałach? Jeśli tak to napiszcie a ja zobaczę co da się zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro