1. Beznadziejny poranek i sprzeczka przy kanapce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobota 16.12.1780

Laurens

Ranek. Oczywiście, jak każdy jest beznadziejny. Jak wstałem ze swojego niewygodnego łóżka, spojrzałem przez okno. Krople wody spływały po oknie, żeby później znaleźć się na parapecie. To chyba jasne - padało.

Było dwa dni po ślubie Hamiltona. Dwa dni bez spotkania z Angelicą. Czyli o dwa dni za dużo.

Ubrałem się i zrobiłem sobie kawy. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Pomyślałem, że może to być Angelica, więc wręcz pobiegłem żeby otworzyć. No niestety. Po co miała by do mnie przyjść? Angelica nie ma zarostu i nie śmierdzi od niej jakby wyszła ze stajni. Tak, ten zapach ma jedynie Lafayette.

- Bonjour - przywitał się po francusku akcentem - Nie cieszysz się na mój widok, mon ami?
- Nie cieszę się na kolejny beznadziejny ranek - sprostowałem.
- Mulligan przyjdzie później - wszedł do mojego domu.
- Nie przypominam sobie, żebyście mnie uprzedzili, że przyjdziecie.
- Bo nie uprzedziliśmy - wszedłem za nim do kuchni - Dopiero wstałeś?
- Przyspało mi się dziś. Kawy?
- Wolałbym coś mocniejszego.

Usiedliśmy do stołu w kuchni.
- Nie mam żadnego alkoholu - wziąłem łyk kawy.
- Co?! Dlaczego?! - zapytał rozczarowany.
- Nie kupiłem.
- Będziemy musieli wyjść na miasto... - westchnął.
- Przecież pada. Przyszedłeś do mnie, żeby się napić?
- To był pomysł Mulligana, mon ami.
- Alex też przyjdzie?
- Nie wiem. Z nim nic nie wiadomo.

Kiedy dokończyłem pić kawę, usłyszeliśmy charakterystyczne dla Mulligana walenie w drzwi. Brzmi to trochę jakby włamywacz chciał wyważyć drzwi. Poszedłem otworzyć.

- Siema - wszedł jak do siebie - Jest Laffi?
- Bonjour - Lafayette wychylił się z kuchni - Co tak długo?
- Zaspałem.
- Hamilton mówił, że będzie?
- Nic mi nie mówił.
- Wbijamy mu na chatę?
- Wiadomo.
- Wiesz może gdzie mieszka?
- Swoje pełne imię zapamiętałeś, a krótkiego adresu nie dasz rady? - zapytałem - A poza tym pada.
- Nie moja wina, że mam długie nazwisko - odpowiedział Lafayette - z cukru nie jesteś, mon cher, nie roztopisz się.
- To idziemy do Hamiltona czy nie? - wtrącił Mulligan.
- Tylko na alkohol? Nie opłaca się - mówiłem - Ja zostaję.
- No weź - jęknął Lafayette - Co się zrobiłeś taki drętwy jak Burr?
- No weź stary, będzie fajnie - przekonywał mnie Mulligan - Jak ty nie pójdziesz to my też nie.
- Nie mam dziś humoru - westchnąłem.
- Czemu? - zapytał Lafayette - Pies ci uciekł?
- Nie mam psa - odpowiedziałem.
- Bo ci uciekł.
- Nie łam się - Mulligan poklepał mnie po plecach - Może wróci.
- Ja nigdy nie miałem psa - powiedziałem.
- Nam możesz wszystko powiedzieć stary - mówił Mulligan - Nie będziemy się śmiać.
- Będziecie... znaczy się... nie powiem - czułem że jestem czerwony na twarzy.
- Jak zgadniemy to nam powiesz? - dopytywał się Lafayette.
- Nie. Możecie już iść? Mówiłem, że nie jestem dziś w nastroju na picie.

Otworzyłem im drzwi, żeby zmusić ich do wyjścia.
- Nie wyjdziemy póki nie powiesz o co chodzi - Lafayette poszedł usiąść na moim łóżku. Skrzypnęło pod kego ciężarem - Ty śpisz na takim niewygodnym łóżku, mon ami?
- Nie mam pieniędzy na nowe - zamknąłem drzwi, bo wiedziałem, że szybko się ich nie pozbędę - Skoro i tak chcecie iść na miasto to czemu marnujecie czas u mnie?
- Bo bez ciebie to nie to samo - Mulligan usiadł obok Lafayetta na moim łóżku. Zarwało się - Ups.

Lafayette się zaśmiał, wstał z tego co wcześniej było łóżkiem i pomógł się podnieść Mulliganowi.
- Pardon. Teraz chociaż będziesz miał większy zapał żeby kupić nowe - stwierdził Lafayette.
- Gdzie ja teraz będę spać? - westchnąłem.
- Mogę ci dać trochę pieniędzy - powiedział Mulligan.
- Nie, dzięki - odmówiłem - Już chyba nie może być gorzej...
- Będzie lepiej jak się nam wygadasz.
- Dla was tak. Mielibyście z czego się śmiać.
- Niekoniecznie. Jakbyś nam powiedział to byś był pewny.
- Co ci szkodzi, mon ami? - przekonywał Lafayette.
- Proszę was, idźcie już - powtórzyłem.
- Pójdziemy jak przestanie trochę padać - Lafayette wskazał na okno.
- Dobrze. Chcecie coś do jedzenia? - zapytałem.
- Nie - odpowiedzieli chórem.

Poszedłem do kuchni zrobić sobie kanapkę. Że też akurat dzisiaj musieli do mnie przyjść. Nie mam ochoty na rozmowy, a jakbym już musiał z kimś gadać to Angelicą albo Hamiltonem. Lafayette i Mulligan są moimi przyjaciółmi, ale śmialiby się gdybym im powiedział, że się zakochałem i to jeszcze w szwagierce Alexa. Jakby tego było mało popsuli mi łóżko, a znając ich to jeszcze nie koniec demolki.

Jakby na potwierdzenie moich myśli usłyszałem huk. Od razu zostawiłem nóż, chleb, masło i poszedłem do swojego pokoju. Gdy stałem w drzwiach, zobaczyłem Mulligana siedzącego na podłodze, leżącą obok niego rozbitą butelkę po piwie i Lafayetta poprawiającego fryzurę.

- To twoje piwo? - zapytałem Mulligana wskazując na szkło.
- Tak... - Herkules wstał z podłogi.
- Ja nic nie zrobiłem - mówił Lafayette dalej poprawiając włosy.
- Uderzył mnie łokciem w głowę! - skarżył się Mulligan.
- Przez przypadek, mon ami, przez przypadek - dodał Lafayette.
- Po co przyniosłeś do mnie piwo? - dopytywałem.
- Żeby się napić - odpowiedział Herkules - To chyba oczywiste.
- Ja nic nie mam - wtrącił Lafayette.

Zacząłem zbierać kawałki szkła. Mulligan mi pomagał, a Lafayette poszedł do innego pokoju.
- Przepraszam - powiedział Herc.
- Nic się nie stało - odpowiedziałem nie przerywając pracy.

Dzisiaj zdecydowanie nie jest mój dzień. Lafayette pewnie znowu coś popsuje. Z nimi jest jak z dziećmi - jak na chwilę ich nie przypilnujesz to robią rozróbę. Tylko Mulligan i Lafayette tak robią. Alex jest inny. Jeszcze nigdy nic u mnie nie zniszczył. Jak deszcz przestanie trochę padać to do niego pójdę. Muszę mu się wyżalić.

Przy tych przemyśleniach skończyliśmy sprzątać. Lafayetta znaleźliśmy w kuchni.
- Bonjour - przywitał się jak nas zobaczył - Skończyliście sprzątać?
- Tak - odpowiedziałem - Co ty tu robiłeś?
- Skończyłem robić twoją kanapkę - wyciągnął do mnie talerz z chlebem posmarowanym masłem.
- Dzięki - wziąłem śniadanie.
- To za ten bajzel co zrobiłem z Mulliganem - wytłumaczył - Chociaż to bardziej przez niego.
- Przeze mnie?! - zdziwił się Mulligan.
- W końcu pod twoją $@@# łóżko się zarwało, czyż nie?
- Ty też tam siedziałeś!
- Ale ty się przysiadłeś. Ja byłem pierwszy.

Przyglądałem się kłótni milcząc i jedząc kanapkę zrobioną przez Lafayetta.
- Gdybyś tyle nie ważył to Laurens miałby łóżko - kontynuował Mulligan.
- Ja?! Ty jesteś ode mnie cięższy - bronił się.
- Ja się przynajmniej dobrze czeszę - Mulligan trafił w czuły punkt Lafayetta. Francuz bardzo dba o swoje włosy. No, ja też, ale nie aż tak. Laf nigdy nie pokazuje się w rozpuszczonych włosach i myje je codziennie.

- Odwołaj to - powiedział.
- Nie - zaprzeczył Mulligan.
- Odwołaj to - powtórzył.
- Nie.
- Skoro ty jesteś szczery to nie będę ci dłużny. Pamiętasz swoją ostatnią dziewczynę? Zerwała z tobą, żeby chodzić ze mną.
- Nie wierzę ci.
- To prawda - wtrąciłem.
- Świnia - szepnął Mulligan.
- Excusez-moi? - Lafayette nie dosłyszał.
- Nic.
- Powiedział, że jesteś świnią - wyjaśniłem.

Relacja Lafayetta i Mulligana jest dość skomplikowana. Są przyjaciółmi i zgranym zespołem, ale jak przychodzi co do czego to kłócą się jak male dzieci. No trzeba przyznać, łatwo z nimi nie jest.
- Zdradzała mnie z tobą? - zapytał Mulligan.
- Oui - odpowiedział Lafayette - I dobrze wiedziałem, że była twoją dziewczyną, mon cher.

Mulligan uderzył Lafayetta. Francuz wylądował na podłodze.
- Ej! - powiedział wycierając krew lecącą z nosa.
- Należało ci się! - syknął Herc.

Pomogłem wstać Lafayettowi.
- Możecie się kłócić, ale nie bić!
- Prowokował mnie! - tłumaczył Mulligan.
- Nie musiałeś go uderzyć!

Podałem Lafayettowi chusteczkę. Jak na ich inne bójki to to była zwykła przepychanka.
- To nie moja wina, że wolała mnie - Lafayette dalej ciągnął kłótnie.
- Zamknij się - warknął Mulligan.
- Bo co?
- Lafayette! - upomniałem go.

Mulligan się zaśmiał.
- Zamknij się - uciszyłem przyjaciela - Czemu zawsze zachowujecie się jak małe dzieci?! Dorośnijcie w końcu!

Żaden z nich się nie odezwał.
- Pardon - powiedział Lafayette.
- Ja też przepraszam - odpowiedziała Mulligan - Chodzisz z nią jeszcze?
- Oui - odparł - Jeśli chcesz to mogę z nią zerwać.
- Nie musisz.
- Już tylko kropi - wtrąciłem - Idziemy do Hamiltona?
- Przecież nie chciałeś - zdziwił się Mulligan.
- Mówiliście, że beze mnie to nie to samo, więc idę. Zresztą ktoś musi was pilnować.

Kiedy Lafayettowi przestała lecieć krew poszliśmy do Alexandra... i Angelicy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro