XXXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Więc... tak wygląda Północ? — zagadałam, podchodząc bliżej Davida.

Jakąś godzinę temu przekroczyliśmy granicę pomiędzy Zachodem a Północą i było to jak przejście do innego świata.

Wszędzie był śnieg. Zapadałam się powyżej kostek, a to i tak w specjalnym obuwiu. Konie pozostały na Zachodzie i okrężną drogą miały zostać odprowadzone na Wschód, do pierwotnego właściciela. Nie dałyby rady pokonać głębokich zasp Północy. Widoczność sięgała maksymalnie dwa metry do przodu i spadała przez coraz mocniejszą śnieżycę.

— Mniej więcej tak — zgodził się David. Jego głos był minimalnie stłumiony przez maskę, która chroniła nos i usta przed chłodem. Miałam na sobie taką samą. — Śnieg, śnieg, trochę lodu, śnieg dla odmiany — dodał, wskazując przed siebie dłonią, jak przewodnik na wycieczce krajoznawczej. Zmrużył oczy, gdy podmuch wiatru zepchnął na niego kilka spadających śnieżynek. — O, a tutaj widać trochę więcej śniegu. Dość niespotykany tutaj widok, radzę się przypatrzeć.

— Zawsze tu tak zacina? — Poprawiłam kaptur grubej kurtki, który nieustannie usiłował zjechać z mojej głowy, ściągany w tył ciężką torbą. Żeby było ciekawiej, miałam na dłoniach dość grube rękawiczki, które nie ułatwiały roboty.

Rozproszyłam się i po raz kolejny wylądowałam po kolana w zaspie. Sapnęłam i poluźniłam sznur, którym byłam przewiązana w pasie, łączący mnie z osobą przede mną, którą była Sarah. Szliśmy powiązani w ten sposób, aby się wzajemnie nie pogubić.

— Pół roku — odparł David. Również wydłużył fragment sznura, który dzielił go od Emily i kucnął, by pomóc mi wygrzebać się ze śniegu. — Drugą połowę trochę tu ładniej, z dwa metry śniegu topnieją. Co wcale nie oznacza, że widać ziemię — zaznaczył, chwytając mnie pod ramionami. — Pod spodem są jeszcze przymarznięte z cztery metry tego cholerstwa.

— To czemu idziemy akurat teraz? — spytałam poirytowana, gdy wspólnymi siłami wyciągnęliśmy mnie z zaspy i odkryłam, iż moje spodnie poniżej kolan są kompletnie przemoczone.

Westchnęłam i ruszyliśmy dalej. Skróciłam sznur, by się o niego nie potknąć i musnęłam palcami w rękawiczce sztylet, który również miałam przytroczony do pasa. Doskonale wiedziałam, czemu się tam znajdował, ale wolałam, by nigdy mi się nie przydał.

— Po pierwsze: bo atak odbędzie się tego dnia, którego się odbędzie. — Chyba wysunął do góry jeden palec, ale gruba rękawiczka trochę maskowała ten ruch. — Po drugie: gdybyś obejrzała się do tyłu, czego nie rób! — Złapał mnie za ramię i odwrócił z powrotem w kierunku, w którym zmierzaliśmy. — Czego nie rób, bo się z pewnością znowu się wyglebisz — dokończył. — Jakbyś hipotetycznie to zrobiła, czego nie zrobisz, to zobaczysz, że nasze ślady są od razu zasypane śniegiem. Gdyby ktoś chciał iść za nami, musiałby podeptać mi stopy, a to od razu bym zauważył.

Pokiwałam głową i jeszcze raz poprawiłam kaptur, który zsunął się kawałek przez gwałtowny ruch głowy.

— W ogóle czemu pytasz mnie?

— Według Szarego tylko ty tu wcześniej byłeś — wyjaśniłam. — Byłeś?

— Ano byłem — przyznał i odwrócił ode mnie wzrok, patrząc daleko przed siebie. Zapadła cisza, a chłopak się zamyślił.

— Halo? Ziemia do Davida? — Pomachałabym mu ręką przed twarzą, ale taki manewr mógłby skutkować wywróceniem się nas obojga, a to z kolei doprowadziłoby do wywrotki wszystkich, dzięki linie, która nas łączyła. Byłoby to niesamowicie upokarzające. — Żyjesz?

— Co? Tak, spokojnie, do grobu mi się nie spieszy — odparł, nadal uparcie patrząc przed siebie. — Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, nie licz na to.

Nie zachowywał się jakoś drastycznie inaczej, ale z jakiegoś powodu wiedziałam, że coś było nie tak. Wcale mi się to nie podobało. Nie lubiłam patrzeć, jak jego twarz niezauważalnie się zmienia, eksponując skrywany smutek.

A dostrzegałam to na pewno, nawet jeżeli znad maski widziałam tylko jego oczy.

— David, o co chodzi?

— O nic, po prostu... — zawahał się. — Ach. O nic, o nic.

Uniosłam brew, ale chłopak nadal uparcie na mnie nie patrzył, więc nie dostrzegł mojego gestu.

— Naprawdę sądzisz, że ci uwierzę? — spytałam. Spojrzałam na chwilę pod nogi, teren zaczął się obniżać.

Zaśmiał się cicho.

— Nie. To byłoby naiwne, nawet jak na mnie.

— Więc o co chodzi?

Westchnął, twardo patrząc do przodu.

— Zakładam, że Szary Smok nie podał ci żadnych szczegółów o moim pobycie tutaj?

Pokręciłam głową.

— Nie — dodałam.

— I nie wspomniał nic o tym, dlaczego tu byłem?

— Nie? — odparłam niepewnie. — Kompletnie nic.

Westchnął.

— Jakiś tydzień wcześniej mój przyjaciel tu przybył. Szczerze już nawet nie pamiętam jaką dokładnie szpiegowską misję dostał tym razem. — Zaśmiał się nerwowo. — Został złapany. Doskonale wiedziałem, że nikt nie będzie organizował misji ratunkowej. Za duże ryzyko. — W końcu na mnie spojrzał, a ja zamrugałam, zaskoczona intensywnością smutku, który pochłaniał jego oczy. Ponownie spojrzał przed siebie. — Pewnie wyobrażasz sobie, co zrobiłem.

Potrząsnęłam głową i zamrugałam. Po chwili coś mnie uderzyło.

— Chyba nie zrobiłeś tego, co myślę, że zrobiłeś? — spytałam, mimo że znałam już odpowiedź.

Prychnął.

— Na tyle, na ile cię znam, to zrobiłem dokładnie to, co myślisz, że zrobiłem. — Uniósł dłoń, by przeczesać włosy, ale w porę się powstrzymał i jedynie złapał za kaptur. — Razem z innym przyjacielem zwialiśmy i samozwańczo wyruszyliśmy na Północ, by go odbić.

Opuścił dłoń, a ja bezwiednie zaczęłam przesuwać palcami po sznurze w górę i w dół.

— Na początku szło nam dobrze. Trafiliśmy na porę odwilży, więc nie zacinało tak jak teraz. — Potoczył ręką dookoła. — Udało nam się go wydostać i byliśmy już w drodze do bazy, do której zmierzamy teraz. Chcieliśmy powiadomić nasz ruch, że żyjemy i wracamy z powrotem. Jak sobie pewnie wyobrażasz, nie skończyło się to tak różowo, jakby mogło.

Zacisnęłam usta w wąską kreskę.

— Topniejący śnieg wywołał lawinę. Można powiedzieć, że staliśmy w złym miejscu w złym czasie.

Przerwał na chwilę i zamrugał, prawdopodobnie chcąc odegnać łzy.

— Zostałem wtedy z tyłu. Lawinę spadła na mnie i nie było szans, bym sam się z tego odkopał. Nie wyobrażasz sobie, jakie to uczucie. Nie potrafisz oddychać, biel otacza cię z każdej strony i naciska coraz bardziej, zgniatając cię. Przyjaciel, z którym wyruszyłem na Północ, wrócił po mnie. Śnieg go zasypał, a ja byłem zbyt przerażony wizją ponownego utknięcia pod tym cholernym... — Wziął głębszy oddech. — Zostawiłem go i uciekłem. Nie przeżył.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

— Przyk...

— Proszę, nie mów tego. Nasłuchałem się już tego za dużo — przerwał mi. — I zanim zaczniesz nawijać o poczuciu winy — dodał, idealnie uprzedzając moją pogadankę dokładnie o tym. — Uporałem się z nim dawno temu, spokojnie.

Na chwilę zamilkł.

— Ten uratowany przyjaciel przepisał się do mojej grupy od razu, gdy wróciliśmy. To znaczy jak Szary Smok już mnie ochrzanił za to, co odwaliłem — podjął. — Nie chciał słyszeć o żadnych kolejnych misjach. Swoją drogą, poznałaś go — dodał po chwili. — Ale niedawno został zadźgany. Przez Meurtrière. — Spojrzał na mnie, a ja zrozumiałam.

— Cole... — wyszeptałam.

Teraz było mi podwójnie przykro. Cole zginął częściowo z mojej winy, a teraz okazuje się, że David ryzykował swoje życie, by ten mógł kontynuować swoją walkę.

— Tylko proszę, nie patrz na mnie ze współczuciem — poprosił. — To wojna. Umieramy. Wracamy. To zrozumiałe.

— Wracamy, ale nie tacy sami — stwierdziłam.

Zaśmiał się.

— Tak. Taki dwuletni Cole zdecydowanie nie byłby taki sam.

Zapadła cisza, a ja nie rwałam się, by ją przerwać, nie mając pojęcia, co jeszcze mogłabym powiedzieć.

— Skoro już jesteśmy przy dzieleniu się traumami, masz coś? — David zerknął w moją stronę.

— Niezbyt — odparłam, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak duża przepaść dzieliła moją poprzednią rzeczywistość i tą, w której istniałam teraz. — Moje życie było naprawdę niezwykle nudne — dodałam, dziwnie wręcz rozczarowana, że nie mam nic do powiedzenia, by odsunąć temat od opowieści Davida.

— Nic? Nic nic?

— Nic nic — westchnęłam. — Ani nie wpadłam do studni, jak byłam mała, nikt mi nie umarł. To znaczy, dziadek został zamordowany, ale wcale go nie znałam — dodałam. — A z babcią to zupełnie inna historia — stwierdziłam, nawet nie zagłębiając się w temat Ursuli. — Wypytam ją o to kiedyś.

— Jeżeli ten atak skończy się zwycięstwem po naszej stronie, to „kiedyś" może być całkiem niedługo — zauważył.

Wzruszyłam ramionami.

— Chyba nie mogę na to liczyć — powiedziałam. — Poprzednie chyba nie skończyły się za dobrze.

— E tam, nie było aż tak źle. Przegraliśmy, to prawda, ale król też poniósł straty — odparł. — Zawdzięczamy to głównie moim umiejętnościom szermierskim.

Zaśmiałam się.

— Jak już przy tym jesteśmy... — zaczęłam, zmieniając trochę temat. — Pytałeś wcześniej, czy chciałabym dołączyć do twojej grupy — dodałam.

— Pytałem — potwierdził. — Masz rację, że pytałem. Podjęłaś decyzję?

— Myślę, że tak — odparłam. — Z chęcią się przeniosę.

David triumfalnie uniósł pięść do góry. Zaśmiałam się. Uniosłam otwartą dłoń, by przybić z nim piątkę.

Ale nasze ręce nigdy się nie spotkały.

***

Ba dum tss.

Jak sądzicie, co się stało?

Z góry was uprzedzę, że mogę być dzisiaj trochę mniej aktywna. Wyszła druga część mojej ukochanej gry, Duskwood, i zamierzam spędzić resztę dnia na graniu.

Adios!

~tricky

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro