Dzienna dawka wstydu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wbrew ostrzeżenią Dracona nadal stawiałam czynny opór wobec dyktatury Umbrige. Przejawiało się to zwykle w prostych, niewinnych psikusach, które doprowadzały Dolores do białej gorączki. Przystopowaliśmy trochę, gdy reasumowała drużynę Gryfonów.  Oczywiście uczestniczyłam nadal w co tygodniowych spotkaniach GD.
Początkowo ciężko było połączyć treningi quidditcha, naukę i naszą tajną organizację, lecz gdy Gryfoni częściowo przejęli boisko i podkradali nam godziny ćwiczeń, odetchnęłam z ulgą, że znalazłam chwilę odpoczynku.
Współczułam Ronowi, gdyż jego debiutancki występ w meczu był utrudniony przez brak treningów. Chłopak niezmiernie się denerwował, a Ślizgoni dobrze wiedzieli jak ten stres wykorzystać.
     „Weasley wciąż puszcza gole,
              oczy ma pełne łez,
          kapelusz zjadły mu mole,
           on naszym królem jest”
Śpiewali członkowie mojego domu, gdy kierowaliśmy się właśnie na śniadanie. Jednakże, już w Wielkiej Sali, Gryfoni przywitali Rona gromkimi oklaskami. Jednak to zdołowało rudzielca bardziej niż nowy hymn Ślizgonów.
- Co jest ze mną nie tak?! Czemu ja się na to zgodziłem? - szeptał zrozpaczony sam do siebie siadając przy ławce, unikając czyjegokolwiek wzroku. - Przecież jestem beznadziejny!
- Nie mów tak - skarciłam go.
- Nie pamiętasz już jak będąc w powietrzu odbiłeś nogą kafla tak mocno, że trafił do przeciwnej bramki? - próbował wesprzeć przyjaciela Harry.
Nie powiem, zaimponował mi ten wyczyn.
- To w ogóle nie było tak - wyjaśnił Ron. - Ja spadłem z tej miotły i tylko przypadkowo odbiłem wtedy tę piłkę.
Entuzjazm Harry'ego, zupełnie tak jak mój, opadł.
Harry pocieszał przyjaciela, a ja zaczęłam rozglądać się za moim Ślizgonem.
Wszyscy zaczęli się schodzić, życzyć Harry'emu i Ronowi powodzenia (Hermiona pocałowała Weasley'a w policzek, czego nie przyjęłam z większym zdziwieniem w przeciwieństwie do Rona), ja także zaczęłam się kierować do szatni, aby przygotować się do meczu.

Spinając niesforne loki w kucyka poczułam jak lodowate ręce przesłaniają mi obraz widzenia.
- Zestresowana? - zapytał blondyn z zawadiackim uśmiechem, co wywołało i na mojej twarzy uśmiech.
- Niekoniecznie - stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Przez chwilę cieszyłam się, że rozmawiamy tak swobodnie i luźno bez tej całej niezdrowej kontroli i troski, lecz szybko to się zmieniło.
- Na pewno dasz radę grać? Możemy to jeszcze odwołać, nie musisz się wstydzić, nikt nie będzie cię obwiniał.
Westchnęłam znacząco, żeby dać mu do zrozumienia, że męczy mnie jego zachowanie, równocześnie, aby nie wyszło tak chamsko i chłodno powiedziałam:
- Nie, spokojnie, dam radę.
Uśmiechnął się smutno i podążał za moimi krokami na stadion, gdzie zebrała się już cała szkoła.

Narada naszej drużyny była bardzo prosta i zwięzła: po trupach do celu.
Crabbe i Goyle byli naszymi najnowszymi nabytkami w postaci pałkarzy, więc bez agresji się dzisiaj nie obędzie.

- Kapitanowie! Podać sobie dłonie - powiedziała pani Hooch.
Angelina i Montague podali sobie dłonie. Mogłabym przysiąc, że Ślizgon starał się zmiażdżyć Angelinie palce, lecz ta nawet się nie skrzywiła.
Nim pani sędzia zdążyła zagwizdać na znak rozpoczęcia gry, rzuciłam ciepły, pokrzepiający uśmiech w stronę Harry'ego i Rona.

Nawet nie wiem jak to się stało, że byłam w tak dobrej formie, że w pierwszych minutach gładko odebrałam Angelinie kafla przy poczuciu tak wielkiej obojętności do sytuacji.
- Watson mknie do pierwszej pętli wymieniając się rzutami z Montague'm i... Tak, to już niestety pewne, pierwsze punkty wędrują do Slytherin'u - mówił zawiedziony Jordan.
Okropnie się czułam, gdy załamany Ron wyrywał sobie włosy z głowy nie mogąc poradzić sobie z porażką, dlatego postanowiłam się delikatnie wycofać z pola rzutu.
- Katie Bell przejmuje kafla, rzuca do Alicji Spinnet... Auu... Co za nieczyste zagranie... Goyle trafia Alicję pałką prosto w brzuch.
Rozległ się gwizd pani Hooch.
- Faul!!! - krzyczała z dołu - Faul!!!
Nagle na trybunach usłyszeć można było zgodny chór, Jordan uciszył się, żeby usłyszeć treść piosenki:
       „Weasley wciąż puszcza gole,
               Oczy ma pełne łez,
            Kapelusz zjadły mu mole,
              On naszym królem jest”
Mimowolnie spojrzałam na biednego Rona, którego bordowość twarzy można było dostrzec z połowy boiska.
Wściekle trzymał się swojej miotły tak kurczowo, że omalże jej nie złamał.
Jordan bez chwili tchu komentował przebieg meczu, aby zagłuszyć ten mało chwalebny wiersz.

- 70:60 dla Ślizgonów - informował na bieżąco Jordan.
        „Weasley ród ze śmietniska
                I tam jest jego kres
          Przed kaflem wciąż umyka,
              On da nam wygrać mecz”

Mój wzrok zatrzymał się na Draconie, który zanurkował właśnie pionowo w dół. Harry równocześnie z nim dostrzegł złoty znicz, którego blask tlił się delikatnie w słonecznych promieniach.
Lecieli ku sobie, gdy znicz na przekór ich oczekiwaniom gwałtownie zmienił kierunek ku górze. Chłopcy, którzy przed chwilą prawie się zderzyli byli teraz tak blisko siebie, że gdyby jeden z nich wyciągnął rękę w stronę drugiego spokojnie mogliby się zepchnąć z mioteł.
Byłam tak oczarowana ich grą, że kompletnie zapomniałam, że sama jestem zawodniczką, przez co dostałam od Crabbe'a tłuczkiem wycelowanym w Angeline, które zgrabnie go wy minęła, a ja stałam się jego ofiarą z racji tego, że przecinałam tor jego lotu.
Odrzuciło mnie na parę metrów, czułam pulsujący, intensywny, ale znośny ból w podbrzuszu. To jednak wystarczyło, żeby Jordan nagłośnił wypadek, a Draco zdezorientował się w drodze po zwycięstwo. Gdy Harry złapał znicza Draco był już przy mnie.
- Co za kretyn - warknął w stronę pałkarza. - Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Gdzie cię boli?
- Byłeś tak blisko! Dlaczego odpuściłeś?
- Musiałem.
- Właśnie, że nie! Wcale nie musiałeś! - równocześnie byłam wściekła i rozczarowana, oczywiście było to bardzo romantyczne, ale on dosłownie oddał zwycięstwo Potter'owi, nasza drużyna nie puści nam to płazem.
Tak jak mówiłam wszyscy byli na nas wściekli. Montague przez chwilę nawet rozważał usunięcie nas z zespołu, ale dobrze wiedział, że nie ma lepszego szukającego w Slytherin'ie, a ja z Malfoyem tworzymy pakiet, więc jestem nieusuwalna, jednakże wcale mnie teraz nie cieszył ten immunitet.
Widziałam jak Draco posmutniał na widok mojej reakcji, więc postanowił się zreflektować lub, sama już nie wiem, może wyżyć, ale w totalnie bezmyślny i idiotyczny sposób.
- Uratowałeś Weasley'owi tyłek, co Potter? - rzucił cały blady z nerwów Malfoy.
Ron usłyszawszy swoje imię na chwilę podniósł smutnie oklapłą głowę, lecz zaraz znowu spuścił ją smętnie i ciągnąc za sobą miotłę, powolnym krokiem udał się do szatni.
- No, ale przecież on w końcu pochodzi ze śmietnika, chyba słyszałeś naszą pieśń.
Harry totalnie zlał jego prowokację i wciąż wymieniał triumfalne uściski z członkami swojej drużyny.
- Nie zdążyliśmy niestety jej rozwinąć, ale głupia i gruba - tu wskazał na Alicję i Angeline - też miały się pojawić.
Wymienione dziewczyny płonęły ze wstydu. Obie zatrzymały ruszającego na Malfoya Freda, a George'a powstrzymał Harry.
- Ale ty Bliznowaty lubisz przecież Weasley'ów - szydził blondyn. - Spędzasz u nich wakacje, nie pojmuję jak wytrzymujesz smród w tej norze. W sumie mieszkasz u mugoli, więc jego chata dla ciebie musi fiołkami pachnieć - zaśmiał się.
Stałam zupełnie osłupiała, słowa nie mogłam z siebie wydusić tak mi było wstyd za Dracona.
- A może ty po prostu pamiętasz, Potter, jak śmierdziało u twojej matki!
Wtedy Harry puścił George'a i razem z nim naleciał pięściami na Ślizgona.
- Stop! Czekajcie, przestańcie! - krzyczałam, starając się ich rozdzielić, lecz niepowstrzymana fala ciosów nadal wgniatała w ziemię Dracona.
Sama nadziałam się wtedy na pięść George'a. Chłopak przestraszony, rozumiejąc swój błąd, chciał się upewnić, że nic mi nie jest. Wtedy rozwścieczony Draco przejął nad nim przewagę, lecz nim zdołał cokolwiek zrobić napastnicy z Gryffindoru zostali zdystansowani dzięki zaklęciu pani Hooch.
Ja z kolei tamowałam jak mogłam krwawiący nos. Przez siłę uderzenia pojawiły się mroczki przed oczami. Draco od razu wstał i podbiegł obejrzeć moją ranę.
Nie wiem jak to się stało czy to przez strach, złość, zaskoczenie, czy chwilowe zaćmienie rozumowania przez cios i następujący po nim szok, ale z całej siły uderzyłam płaską dłonią w policzek Dracona.
Sama przeraziłam się swoim odruchem i rękoma zakryłam usta, którymi przed chwilą tamowałam krwotok.
Draco stał przez chwilę na przeciwko mnie w lekkim szoku, ale widząc moje przerażenie tylko poprawił kciukiem i wskazującym szczękę, która delikatnie chrupnęła.
Zdjął szatę, następnie koszulkę i zaczął ścierać smugi krwi z mojej twarzy.
Nie do końca pamiętam ile trwało dojście do Skrzydła Szpitalnego, ale samo leczenie nie trwało zbyt długo, gdyż pani Pomfrey podała mi tylko tabletkę, która od razu zatrzymała krwawienie, na łóżku zostałam tylko ze względu na niepokojący stan psychiczny w jakim się znajdowałam.
Dracona zaczęła szyć zaraz po tym jak skończyła się mną zajmować: miał głęboko rozcięty łuk brwiowy i tył głowy, poza tym lekko podbite oko, siniaki i czerwony, spuchnięty policzek.
Gdy skończyła, przysiadł się do mnie.
- Mogę ? - zapytał wskazując na krzesło obok mojego łóżka.
Kiwnęłam potakująco głową.
- Ja... przyznaję straciłem na chwilę kontrolę... - westchnął, chyba sam nie wiedział jak się z tego wytłumaczyć. - Wstyd mi... Okropnie mi wstyd.

Mi również było wstyd.

-----------------------------------------------------------

Hej, wracam do was po dość długiej przerwie. Mam nadzieję, że nikt nie ma do mnie żalu za ten brak odzewu z mojej strony. Tym razem postaram się  doprowadzić do końca moją historię. Ze względu na sytuację rozdziały mogą być bardzo nieregularne i między długimi przerwami.
Oszczędzicie mi krytyki za ten rozdział, muszę ponownie wdrożyć się w temat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro