#2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


    Od szóstego roku życia mieszkałam z dziadkiem Martinem po tym jak moi rodzice wyjechali na wakacje odpocząć od pracy i prawdę mówiąc też ode mnie. Nie dziwię im się, byłam specyficznym dzieckiem, którym (w jakiejś małej części) zostałam do dziś. Lecz kiedy widziałam ich odjeżdżających czerwonym, lakierowanym autem, tak bardzo szczęśliwych i nie zwracajacych uwagi na małą mnie, machającą, stojąc w progu drzwi wejściowych domu dziadka zrozumiałam, że wcale nie będę bardzo tęsknić. Nie wiedziałam jednak, że nie zobaczę ich już nigdy więcej. I pomimo, że nie odliczałam dni do ich powrotu to i tak gdy usłyszałam, że mama i tata nie wrócą rozpłakałam się, nie mogąc przestać.

    Stojąc w ramionach dziadka, zrozumiałam, że teraz wszystko się zmieni. Skończyło się moje beztroskie życie, zmuszona szybciej dorosnąć, żeby poradzić sobie razem z dziadkiem Haroldem sama, z dala od rodziny, która nawet nie pomyślała o tym, żeby mnie przygarnąć. W tamtym też momencie dziadek Hal, jakby korzystając z sytuacji zaprzestał opowiadać mi historyjki o Walijskim sierocińcu chcąc bym zapomniała o nich, tak jak chciał bym zapomniała o rodzicach.

    Teraz parkowałam samochodem przed domem, w którym się wychowałam i wysiadłam z pojazdu by jak najszybciej przebiec żwirową ścieżkę, dobiegając do drzwi frontowych, w których stałam jedenaście lat temu i otworzyć je z hukiem. Zdziwiona, że nie musiałam używać kluczy, nie zmieniając butów podeszłam szybkim krokiem do wejścia od salonu. Nie zastałam tam jednak dziadka czekającego na mnie jak zawsze siedząc w fotelu, tylko pokój, który wyglądał jakby dosłownie przeszedł przez niego huragan.

    Na podłodze walały się różnego rodzaju papiery i książki, które zostały zrzucone z drewnianej półki, leżącej rozwalonej trochę dalej. Szuflady z biurka zostały wyrwane, a ich szczątki rozrzucone po pomieszczeniu. Roztrzaskana lampa leżała na rozerwanej w niektórych miejscach wykładzinie lub całkowicie oderwanej od podłoża. I pomimo, że to wszystko już i tak spowodowało, że stanęłam bez ruchu, to rozbite, wysokie okno, przez, które wpadał delikatny nocny wietrzyk wprawiło mnie w przerażenie.

- Dziadku! - zawołałam.

    Kiedy nie dostałam żadnej odpowiedzi krzyknęłam jeszcze raz. I jeszcze raz.

    Otrząsnełam się z ogromnego szoku, starając się zachować resztki zdrowego myślenia i ruszyłam w stronę rozwalonej szyby. Wyciągnęłam scyzoryk, który zawsze znajdował się w tylnej kieszeni moich spodni i przeszłam obok szkła otwierając pozostałości okna. Wyszłam na dwór słysząc trzeszczenie ziemi i kamyków pod stopami.

    Świeże powietrze, które zawsze mnie uspokajało teraz wywołało tylko nieprzyjemne dreszcze. Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam tlen z ust rozglądając się dookoła nie wiedząc czego szukać. Jednak po chwili mój wzrok zatrzymał się na siatce od ogrodzenia, która oddzielała dom dziadka od małego lasu, zamontowana po to, żeby dzikie zwierzęta nie kręciły się blisko domu. Teraz była ona rozszarpana najprawdopodobniej właśnie przez nie. Podeszłam tam zdecydowanym krokiem  i włączyłam latarkę w telefonie, żeby móc zobaczyć co kryje się pomiędzy krzakami.

Jedyne co zobaczyłam to liście i drzewa, więc zdecydowałam się przekroczyć granicę lasu.

~*~

    Przez długi (jak dla mnie) czas nie widziałam nic innego prócz trawy i pni. Prawie zdecydowałam się, żeby zawrócić chociaż nie wiedziałam co miałabym zrobić potem, dopóki nie nadepnęłam na coś co ani trochę nie przypominało gałęzi lub starych liści. Cofnęłam się o krok i spojrzałam w dół.

    Niedziałająca latarka.

    Wstrzymałam oddech i znów spojrzałam przed siebie zaczynając biec szybko na przód, mijając wszystko co napotkałam na drodze. Biegłam całkowicie tracąc poczucie czasu pomimo, że godzinę mogłam sprawdzić na telefonie komórkowym, który był na wyciągnięcie ręki. Niedługo potem jednak potknęłam się i wylądowałam twarzą w ziemi wypuszczając urządzenie i mały nożyk z rąk. Pomimo bólu podniosłam się, sięgając po leżące na ziemi rzeczy i stanęłam na równych nogach. Kiedy zobaczyłam co było powodem mojego przewrotu omal, że znowu nie upadłam.

    Zakrwawiony nóż kuchenny.

    Cofnęłam się do tyłu z przerażeniem i odwrócłam się przodem do ciemności i ruszyłam w jej głąb z jeszcze większym pośpiechem i strachem. Zrobiłam trzy kroki do przodu i odsłoniłam ręką z scyzorykiem gałęzie z liśćmi, zasłaniającymi widoczność. Chciałam znowu ruszyć biegiem ale widok, który zobaczyłam spowodował, że stanęłam nie potrafiąc zrobić ani jednego kroku w przód.

    Przede mną w nienaturalnej pozycji leżał mój dziadek.

~*~

°682 słowa°

No witam wszystkich.

Od razu na wstępie chciałbym przeprosić za to, że musieliście czekać na ten rozdział aż miesiąc, ale nie potrafiłam znaleźć jakiejkolwiek motywacji. Jednak nie spędziłam tego czasu bezczynnie, bo ciągle myślałam o tej książce i wpadłam na pewien pomysł.

Planuje stworzyć playlistę na Spotify, w której będę zamieszczała piosenki razem z każdym pojedynczym rozdziałem. Będą tam piosenki, które zainspirowały mnie do danego rozdziału lub te których słuchałam najwięcej podczas tworzenia (spokojnie postaram się dostosować je tak by były w podobnym stylu 😉). Dzisiaj 14 marca wlecą tam dwie piosenki za ten i poprzedni rozdział. Będziecie mogli ich słuchać czytając dany rozdział. I najważniejsze, na Spotify nazywam się tak samo jak tutaj czyli "_Hlin_" a nazwa playlisty to: Syndrigasti.
Mam nadzieję, że pomysł wam się podoba.

Następny rozdział postaram się napisać jeszcze marcu, ale niczego nie obiecuję ❤️.

Jeśli chcecie wiedzieć o rozdziałach i piosenkach z jedno dniowym uprzedzeniem, zapraszam do obserwowania 😊.

_Hlin_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro