2. will

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mieszkańcy wyspy Watatsumi z nieukrywanym powątpiewaniem przygotowywali łódź do jej pierwszego rejsu. Piękny jednomasztowiec kołysał się na falach zachodniego brzegu. Jasne drewno, z jakiego okręt był wykonany, lśnił od czystości. Na prawej burcie widniał dumnie napis "Keshimaru".

Kazuha przyglądał się pracom z pewnej odległości. Proponował już swoją pomoc, ale rybacy z wyspy Watatsumi byli na tyle zgrani i kompetentni, że zupełnie nie potrzebowali wędrowca, którego doświadczenie z żeglarstwem ograniczało się do sprzątania na pokładzie "Alcora".

Tego ranka miał wyruszyć. Dzięki wsparciu przyjaciół z Yashiro Commission otrzymał niedawno wybudowaną łódź i pieniądze na cały potrzebny ekwipunek. Zmrużył oczy, czując, jak wstyd zacieśnia uścisk na jego sercu. To przedsięwzięcie zapewne kosztowało majątek, a on nie dał od siebie ani jednej mory.

- Boję się o ciebie - cichy głos za jego plecami drżał lekko. - Nie wiesz nawet, gdzie płyniesz...

Odwrócił się, przywdziewając na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki było go stać. Objął delikatnie dłonie Ayaki. Były one tak maleńkie i kruche, że obawiał się, iż mocniejsze ściśnięcie mogłoby zrobić im krzywdę.

- Możesz być pewna, że zrobię wszystko, by wrócić w jednym kawałku - obiecał spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.

Wyraz twarzy Ayaki wciąż zdradzał zmartwienie, jednak nieco złagodniał. Jej wzrok opadł na dłonie Kazuhy, twarde i mocne, mimo ich niewielkiego rozmiaru. Uśmiechnęła się lekko na ten widok.

- Nie znałam Tomo tak dobrze, jak ty czy Thoma... Ale ja też za nim płakałam. - Ich spojrzenia znów się spotkały, teraz pełne powagi i wzajemnego zrozumienia. - Jeśli jest szansa, że on gdzieś tam jest i da się go stamtąd wyciągnąć... - Westchnęła, marszcząc brwi.

Jej rozmówca doskonale rozumiał, co miała na myśli. Położył zabandażowaną dłoń na jej policzku, nie tracąc uśmiechu.

- Nie powstrzymałem go, gdy poszedł na pewną śmierć - odparł. - Dlatego to ja muszę popłynąć. Ty i wy wszyscy zostańcie tutaj. Nie wiemy, co czeka nas za wodami Teyvatu, dlatego lepiej, jeśli wybierze się tam tylko jedna osoba.

Przez dłuższą chwilę trwała pełna napięcia cisza. Ayaka wpatrywała się w Kazuhę tak intensywnie, że ten zaczął się zastanawiać, czy nie jest to próba protestu. Ta jednak nagle przylgnęła do niego, przytulając go mocno. Zaskoczony na moment zesztywniał, zanim odwzajemnił uścisk, choć nieco niepewnie. Nigdy nie pomyślałby, że to właśnie Ayaka pożegna go w ten sposób...

Ta natomiast starała się jak najlepiej ukryć zaczerwienioną ze wstydu twarz.

•••

Skąpany w blasku słońca ląd oddalał się z każdą sekundą. Zielone drzewa kołysały się na pożegnanie, gdy samotna łódź oddalała się ku kresowi horyzontu. Wyspa Watatsumi, choć wiele razy żegnała Kazuhę, tym razem, okryta płaszczem mgły wydawała się przygnębiona, jakby pozbawiona nadziei na jego powrót. Ludzie, którzy od dłuższego czasu obserwowali go, wbijając w wędrowca pełne wątpliwości spojrzenia, rozeszli się, a wśród nich pozostała tylko jedna sylwetka. Szmaragdowe oczy Thomy jeszcze przez długi czas wodziły za oddalającym się przyjacielem. Umysł natomiast był gdzieś daleko, daleko w przeszłości.

- Kazu, to nie jest liść, nie trzymasz tego w ten sposób! - roześmiany głos przyjaciela niósł się po całej herbaciarni. - Thoma, pokaż mu jak się na tym gra!

Nieopodal słychać było stukot talerzy, który gwałtownie ustał. Pomieszczenie wypełniał teraz dźwięk trzeszczących płomieni w kuchence niezdarnie brzękanie strun. Kazuha uśmiechał się, mimo okropnej melodii wychodzącej spod jego palców. Dużo czasu minęło, nim ostatni raz zabierał się za coś, co zupełnie mu nie wychodziło.

- Sam nie mam o tym pojęcia. - Thoma chwycił jeden z talerzy i nałożył na niego kawałek grillowanej ryby. - Nigdy nie uczyłem się grać na lirze.

- To skąd ty to masz? Znowu z targu staroci? - zawołał Tomo, popijając łyk sake. - Kazu błagam, zagraj dla odmiany na jakimś liściu, bo ogłuchnę!

Odpowiedziały mu jedynie śmiechy. Chwilę później na barku znalazły się dwie porcje ryby z ryżem w sosie z naku weed i kilku warzyw. Zarówno Tomo, jak i Kazuha wydali z siebie okrzyk zachwytu, zanim zabrali się za pałaszowanie podanego im dania. Niemal natychmiast zorientowali się, że ich jedzenie zostało doprawione mniszkowym winem, dość ekskluzywnym w tych stronach. Jego słodki, nieco cierpki smak podkreślał istnienie każdego odrębnego składnika. Eksplozja smaków zamroczyła im umysły tak mocno, że nawet nie zauważyli, gdy w kilka minut wszystko zniknęło z ich talerzy.

Na nagły widok błagalnych spojrzeń przyjaciół, Thoma mógł tylko westchnąć z uśmiechem i zabrać się do nakładania kolejnych porcji.

- Czy kiedykolwiek będę mógł z wami pogadać przy jedzeniu, a nie po nim? - poskarżył się niby, jednak widać było, że cieszył go taki obrót sprawy. Specjalnie nagotował więcej, wiedząc, jak to jest, gdy za konsumentów ma się dwóch podróżników. Szczególnie gdy jednym z nich jest Tomo - największy żarłok w okolicy.

Potężnie zbudowany samuraj śmiało sam się obsłużył, dolewając sobie sake. Przy okazji zrobił to samo z czarką Kazuhy, wypełniając ją trunkiem. Tryskało od niego energią bardziej niż zwykle, jakby tego dnia wydarzyło się coś niebywale dobrego. To sprawiało, że jego towarzysz wędrówek sam nie mógł przestać się uśmiechać.

- Może wreszcie Kazu nabierze trochę masy! - zaśmiał się, poklepując przyjaciela po brzuchu. W odpowiedzi otrzymał kuksańca w bok. Na zarumienioną twarz Kazuhy wypłynął grymas zawstydzenia.

- Jeśli sam nie zaczniesz ograniczać swojego apetytu, nie zmieścisz się nawet w te luźne szmatki — mruknął, pozwalając, by jego usta rozszerzyły się w mściwym uśmieszku.

Thoma prychnął śmiechem, a Tomo wciągnął gwałtownie powietrze w wyrazie niedowierzania. Przyłożył dłoń do serca, udając wielkie poruszenie.

- Ja... Ja po prostu jestem bardzo umięśniony! - prychnął, odwracając głowę. - A tak dużo jem, bo potrzebuję dużo energii!

- I to jest powód, dla którego tyle wyjadasz całe zapasy za każdym razem, gdy się tu pojawiasz? - mruknął Thoma, podając im dokładki. Jego przyjaciel tak się ucieszył, że gdyby nie sugestywne spojrzenie gospodarza, zignorowałby te słowa.

- Hm? Nie no, w tym przypadku to z czystego łakomstwa! - odparł dumnie, wciskając do ust spory kawał ryby. - Nie mogę szę opszeć tym pysznościom szo gotujesz!

W herbaciarni po raz kolejny tego wieczora rozległy się śmiechy. Czyste i beztroskie, jakby na tym świecie nie istniało nic złego.

Miesiąc później Tomo zginął w pojedynku z Raiden Shogun.

Nagle Thoma pożałował, że zgodził się zostać w Inazumie. Kazuha wyruszył w samotną, niebezpieczną podróż w pogoni za ich wspólnym przyjacielem. Potrzebował kogoś u boku, a jedyne, co miał do dyspozycji to nadzieja. Co, jeśli nigdy nie wróci, bo nie miał ze sobą nikogo, kto mógłby go obronić?

Fala ciepła zawładnęła jego ciałem, gdy miękka, delikatna dłoń wsunęła się między jego palce. Od razu rozpoznając ten niepewnym dotyk, uścisnął rękę stojącej za nim Ayaki. Nie odwrócił się. Jeszcze w oddali widać było "Keshimaru" zbliżające się do granicy horyzontu. Z takiej odległości Kazuha nie usłyszałby już jego wołania.

- Robi się zimno... - gładki, troskliwy głos Ayaki odbił się echem od ścian umysłu Thomy. - Proszę, chodź do domu. Jeszcze się przeziębisz.

Zacisnął usta w wąską linię, bijąc się z myślami. Chciał tu zostać. Pragnął wypatrywać na horyzoncie, czekać na dwójkę bliskich mu przyjaciół. Mógł rozbić obóz na tym klifie i czekać. Porzucić wszystko, nad czym sprawuje pieczę, tylko na chwilę, dopóki Kazuha nie wróci...

- Thoma...?

Obecność Ayaki przywróciła go do porządku. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę i zamarł. W kącikach pięknych, błyszczących oczu swojej pani zauważył czerwone ślady po łzach. Ayaka płakała, a jego przy niej nie było. Wylewała łzy w samotności, Thoma nawet nie zauważył, kiedy to się stało. Wtedy zrozumiał, dlaczego nie poszedł z Kazuhą.

Miał rodzinę, którą musiał się zaopiekować.

- ...przepraszam. Zamyśliłem się — westchnął, przytulając ją delikatnie. - Płakałaś.

- To nic takiego... - mruknęła jego towarzyszka, wtulając się w tors swojego przyjaciela. - Tobie na pewno jest z tym ciężej.

Thoma uśmiechnął się lekko na tę oznakę troski. Pogładził Ayakę po plecach, czując, że powoli odzyskuje równowagę. Nagle pragnienie, by zostać na klifie, wyparowało, zastąpione przez myśli o ciepłym domu i kolacji w towarzystwie rodzeństwa Kamisato. To było wszystko, czego w tamtej chwili potrzebował. To właśnie tam mógł zdziałać najwięcej.

"Przepraszam, Kazuha" pomyślał smutno, na chwilę odwracając głowę w stronę horyzontu. Na wodach oceanu nie było już śladu po łodzi ani samotnym wędrowcu. "Musiałem... Musiałem tu zostać. Ale wierzę z całego serca, że dasz sobie radę. Kto jak nie ty, przyjacielu? Dokonałeś tyle niemożliwego... Na pewno znajdziesz Tomo bez pomocy gościa od sprzątania i gotowania."

W rzeczywistości te słowa kierował bardziej do siebie niż do Kazuhy. Pocieszały go jednak, odpędzały poczucie winy. Odwrócił się z powrotem do Ayaki, próbując przekonać samego siebie, że robi dobrze, że jest potrzebny na wyspach. Że nie miał możliwości wybrać się razem z przyjacielem na samobójczą misję.

- Chodźmy już - odezwał się, próbując stłumić drżenie głosu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro